środa, 31 grudnia 2014

Podsumowania i zapowiedzi

Czas podsumowań. Dziś będzie tylko odrobinę książkowo, ponieważ ten rok obfitował w niezwykłe wydarzenia i chciałabym właśnie o nich napisać.

Otóż, blog prowadzę ja - Olga. Do pewnego momentu to właśnie książki były częścią składową, a nawet podstawową mojego życia. Klasa humanistyczna w liceum, pięcioletnia filologia polska i późniejsze zawirowania życiowe zakończone pracą w bibliotece. Tak więc książka to coś, z czym się nie rozstawałam przez długi okres czasu.

wtorek, 30 grudnia 2014

Zbyt dziewczęca

Książki Emily Giffin lubię bardzo. Przeczytałam wszystkie jej poprzednie powieści i nie zawiodłam się do tej pory na żadnej. Gdy w moje ręce wpadła jej najnowsza książka "Ten jedyny" byłam przekonana, że to dobry wybór i że czas najwyższy, by wreszcie ją przeczytać. 

Bardzo się zdziwiłam, gdy okazało się, iż moja ukochana autorka po pierwszych pięćdziesięciu stronach mnie nie porwała! Czytałam je, wręcz zmuszając się do brnięcia w tę fabułę, bez przekonania, że jeszcze między mną, a książką zaiskrzy. Zaczęłam się zastanawiać, czy to moje czytelnicze gusta uległy jakimś gruntownym zmianom, czy może autorka pisze jakoś inaczej i nie potrafię już wczuć się w jej historię? Sytuacja była dość patowa. Tym bardziej, że po kolejnych przeczytanych stronach nic się nie zmieniało. 

Teraz z perspektywy przeczytanej już książki mogę wszystko wyjaśnić. Otóż, fabuła, którą zaproponowała
autorka okazała się grubymi nićmi szytą bajką. Główna bohaterka, nastoletnią miłością zakochuje się w trenerze drużyny futbolowej. Jest to dość dramatyczne uczucie, bo tak naprawdę trener jest ojcem jej przyjaciółki. Fabuła bardziej dziewczęca niż kobieca. Zdecydowanie więcej w niej 'biadolenia' i rozkładania uczuć na czynniki pierwsze. Przeszkadzają mi też wszystkie męskie postacie, które mają bardzo charakterystyczne, negatywne cechy. W książce wszyscy bohaterowie są jednowymiarowi, nie byłam w stanie zrozumieć ich myślenia.

poniedziałek, 29 grudnia 2014

Naciągana

Książka Jennifer L. Scott "Lekcje Madame Chic" jest zbiorem, który trudno mi zrecenzować. Jeśli ktoś liczy na zabawną i inspirującą historię, to będzie zaskoczony. Być może treść jest faktycznie podana w przyjemny sposób, ale książka przypomina poradnik, a nie zamkniętą historię.

Główna bohaterka opisuje swoje odczucia z półrocznego pobytu we Francji. Jako rasowa Amerykanka ma wrażenie, że poznała kulturę i obyczajowość zupełnie nieadekwatną do jej rodzinnej Kalifornii. Rodzina, u której się zatrzymała, jej obyczaje i codzienność okazały się dla Jennifer wręcz abstrakcyjne. Nie potrafiła zrozumieć tego, że jadają wspólnie o ściśle określonych porach i nie mają zwyczaju podjadania między posiłkami, że mają tak niewiele ubrań, że chodzą zawsze zadbani i nie akceptują czegoś takiego jak codzienny dres. Ta obyczajowość, choć na początku sprawiała wrażenie absolutnie negowanej, stała się kanwą nowego życia autorki.

Po głębszych przemyśleniach okazało się, że kobieta akceptuje, a nawet pochwala ten odmienny tryb życia. Co więcej, okazał się on zdrowszy i zdecydowanie bardziej logiczny, niż ten, który prowadziła w Kalifornii.

niedziela, 28 grudnia 2014

Godna uwagi

Tym razem o książce, która bardzo mnie zaskoczyła. Trochę odwlekałam jej lekturę, licząc na to, że będzie słodko-uroczym peanem na temat Rzymu, albo historią, która absolutnie oderwana od rzeczywistości nie poruszy mnie w żadem sposób. Okazało się jednak, że absolutnie nie miałam pojęcia, co tak naprawdę znajduje się pod okładką.

Myślę o książce Nicky Pellegrino "Rzymska przygoda", która ujęła mnie i pochłonęła bez reszty. To historia osadzona w Rzymie lat 50. Opowieść o Serafinie córce prostytutki, która bardzo pragnie dla siebie i dla swych sióstr zupełnie innego życia. To historia o marzeniach i o trudach codzienności. No i wreszcie to opowieść o sile miłości, przywiązania i poświęcenia, ale zupełnie innego, niż moglibyśmy sobie wyobrazić.

Mam nieodparte poczucie, że gdy zaczyna się przygodę z tą lekturą czas zatrzymuje się w miejscu, a czytelnik przenosi się do magicznego Rzymu sprzed lat, gdzie życie płynie zupełnie innym rytmem i ceni się absolutnie odmienne wartości.

środa, 10 grudnia 2014

Po trochu

Tym razem kilka słów o książce, po którą sięgnęłam z ogromną dawką dystansu. Jest to pozycja Igi Adams "Smak miłości". Dlaczego tak bardzo się do niej dystansowałam? Otóż, nienawidzę historii Bridget Jones! To dla mnie tak infantylna i absolutnie niekobieca istota, do której nigdy nie pałałam sympatią. Postanowiłam jednak poznać bliżej jej charakter, w końcu swojego wroga należy poznać. 

Główna bohaterka - Weronika jest kobietą, w której życiu tworzy się dziwne napięcie. Chce posiadać mężczyznę! Chce wyjść za mąż, dlatego nieustannie poszukuje odpowiedniego kandydata, który zechce ją poślubić. Dziewczyna, zdaje się nie zwracać uwagi na uczucia, tym bardziej, że wszyscy wokół mówią jej, że miłość nie istnieje, że to przereklamowany produkt, że mężczyzna po prostu musi być, zgodnie z zasadą: nieważne jaki, byle był.

Tak prezentuje się cała oś fabuły. Mamy kobietę, która pragnie mieć swojego własnego, prywatnego mężczyznę-męża, ale obecnie ma (niedostępny w jej odczuciu) obiekt westchnień i ogromne ilości pecha, które powodują tak niebywałe żarty sytuacyjne, że aż czasem zastanawiałam się, skąd autorka czerpie te wszystkie pomysły? Mistrzostwem świata była historia, w której Weronika, spiesząc się do auta przyjaciela, który miał ją podwieźć, wsiadła z impetem do samochodu obcego człowieka, myląc dwa identyczne pojazdy. Cóż, polska Bridget Jones ma prawo wywijać i takie numery.

czwartek, 4 grudnia 2014

Zgubna niedokładność

Książka Marie Freyssac "Sceny z życia rosyjskich milionerów" to pozycja, która zapowiadała się naprawdę obiecująco. Zachęcał pierwszy rozdział, okładkowa recenzja i temat, który sam w sobie brzmi abstrakcyjnie i bardzo intrygująco.

Autorka opisuje w książce świat dostępny dla bogatych rosyjskich oligarchów. Opowiada o tym, że gdy spodoba im się pewien hotel w urokliwym miejscu, są w stanie wykupić piętro, by je urządzić po swojemu i do niego częściej wracać, opowiada o wymogach, jakie mają wobec swojego personelu, o rautach, na których bywają i o towarzystwie, w jakie próbują się wkupić. To książka pełna płytkiej wiedzy, ale nie można jej zarzucić, że nie jest barwną i pełną skrajności historią. Życie majętnych person w zestawieniu z codziennością, z którą autorka spotyka się na ulicy i w metrze bywa bardzo surrealistyczne.

Problem pojawił się w momencie, gdy przyszedł czas na zagłębienie się w treści. Autorka, choć ostrzegała, że to jest wyłącznie jej obserwacja, że książka nie jest rzetelnym reportażem, sprawiła, iż nie potrafiłam odnaleźć się w opisywanym przez nią świecie. Żadna z opisywanych przez nią kwestii nie została dopracowana, a ja, jako czytelnik, chyba właśnie takiej skrupulatności oczekiwałam. Miałam nadzieję, że zrozumiem świat rosyjskich oligarchów, że będzie on opisany i omówiony, że kontrast, jaki dostrzegę między przeciętnymi Rosjanami również zostanie jakoś usystematyzowany.

piątek, 28 listopada 2014

Dobry początek

Przyznam szczerze, że już dawno nie miałam do czynienia z powieścią sensacyjno-kryminalną. Być może dlatego odwlekałam czytanie książki Mariusza Zielke "Easylog". Wiedziałam jedno - chcę ją przeczytać, bo ponoć to bardzo intrygująca polska proza i obiecujący autor.

Pierwsze strony bardzo mnie zniechęciły. Czytam i czytam, a mam wrażenie, że brnę w jakąś przegadaną obyczajówkę. Nic się nie dzieje, główny bohater - Ben Stiller też jakiś taki niewyraźny, ale cieszę się bardzo, że dałam tej prozie szansę, bo mnie baardzo pozytywnie zaskoczyła. To zupełnie inna estetyka niż ta, do której przywykłam. Mam wrażenie, że zostałam wiedziona za nos przez autora, który ma niebywałą umiejętność budowania świata przedstawionego tylko po to, by w efekcie wszystko zniszczyć i udowodnić, że tak naprawdę jako czytelnik nie wiem nic.

Bardzo podobał mi się wątek Wallego, który wprowadził w akcję dodatkowe treści. Problemy, nad którymi głowią się wszyscy postępowi ludzie, związane ze sztuczną inteligencją i strachem, który się z nią kojarzy. Książka udowadnia nam, że postęp technologiczny może doprowadzić do wielu problemów, ale bywa również ułatwieniem. Istotą jest znalezienie granicy między tymi biegunami i właśnie ta kwestia bywa najtrudniejszą częścią egzystencji.

poniedziałek, 24 listopada 2014

Niepocieszona

Czekałam z niecierpliwością na kolejną część losów bohaterów Malowniczego. Po pierwszej części Magdaleny Kordel "Malownicze. Wymarzony dom", nadeszła wreszcie wyczekiwana część druga "Malownicze. Wymarzony czas". Oczekiwań wobec tek książki miałam dość sporo. Miała być przyjemna i interesująca, dobrze napisana i wciągająca, z ogromnym poczuciem humoru i sporą dawką optymizmu. Jednym słowem taka, jak inne jej książki - doskonała!

Okazało się jednak, że ta druga część pomimo tego, iż była naprawdę sympatyczną lekturą zatraciła swój specyficzny magnetyzm, który miały pozostałe pozycje tej autorki. Bardzo przewidywalnej treści nie zakłócił nawet mężczyzna z bronią, co może świadczyć o tym, że fabuła była trochę pretensjonalna. Irytowały mnie bardzo liczne literówki, bo choć zdaję sobie sprawę, że każdy ma prawo popełniać błędy, to w momencie, gdy mamy do czynienia z wydaną już książką, która przeszła przez kontrolę autorki, korektę i przez sztab innych ludzi odpowiedzialnych za jej wydanie, oczekuję niemal hiperpoprawności. 

Jeśli chodzi o fabułę, to mamy w niej do czynienia z kontynuacją losów Madeleine i jej niespodziewanych gości. Dzieje się u niej wiele. Czasem dziwię się, jak w takim chaosie można odnaleźć siebie i zapanować nad codziennością? Opisane przez autorkę epizody do mnie nie trafiały. W nadmiarze detali zagubiłam tę przyjemną dla oka płynność w postaci uroczej narracji. W książce po prostu wiele się działo, wiele nieistotnych drobiazgów poznałam, zaś sporo tych przyjemnych detali nie miałam okazji zagłębić. Tym razem moja estetyka i odbiór książki okazały się absolutnie niekompatybilne z pomysłem autorki.

czwartek, 20 listopada 2014

Odważnie

Choć mam dostęp do wielu książek Diane Chamberlain, muszę przyznać, że sobie je dozuję. Niektóre fabuły wydają się być zupełnie nie dla mnie, ale "W słusznej sprawie" to książka, którą przeczytałam z ogromnym zainteresowaniem. Przyznam szczerze, że po pierwszej lekturze miałam poczucie, iż to autorka, która porusza się bardziej po kryminalnej sferze życia. Myślałam, że ona pisze wyłącznie książki z przestępstwem w tle. No i nieźle się pomyliłam!

"W słusznej sprawie" porusza problem Programu Sterylizacji Eugenicznej, który w latach 1929-1975 istniał w Karolinie Północnej. To szczerze mną wstrząsnęło, bo nie miałam pojęcia o tej czarnej karcie historii. Dokładniej mówiąc, chodziło o to, że prawnie zezwalano na sterylizację osób, które były upośledzone, chorujące i przebywające w ośrodkach opieki. Być może, zastanawiając się głębiej, pomyślicie, że to nic strasznego. Mnie przeraża w takich programach jedna kwestia: kto decydował o tym, czy daną osobę należy zakwalifikować do tego projektu? Mam takie poczucie, że gdy chodzi o takie decyzje bardzo łatwo je zmanipulować. O tym właśnie jest książka Diane Chamberlain. 

Główna bohaterka, kobieta, która zaczyna pracę w opiece społecznej, pełna idealizmu i przekonana o chęci niesienia pomocy biednym, spotyka się z biurokracją, na którą nie ma zamiaru się godzić. Pomaga rodzinie, w której jedna dziewczyna jest już po zabiegu sterylizacji, zaś druga znajduje się na liście osób, które mają się do niego zakwalifikować. Bohaterki przedstawione przez autorkę nie są jednowymiarowe. Pokazują, jak trudno podjąć właściwą decyzję, by nie skrzywdzić człowieka.

piątek, 14 listopada 2014

Fabularna inność

Tym razem debiutowałam jako czytelniczka powieści grozy. Przyznam szczerze, że bardzo nie lubię strachu, ale z racji faktu, iż książkę napisała moja imienniczka - Olga Haber, postanowiłam, że spróbuję. Książka nosi tytuł "Oni" i muszę przyznać, że nie poczułam odrobiny strachu, zagłębiając się w fabułę, ale towarzyszyło mi mnóstwo innych emocji, tych naprawdę pozytywnych. 

Mam poczucie, że to bardzo przyjemna literatura obyczajowa. Owszem, posiada wątki nieco transcendentne, ale nie wywołały one w mojej wyobraźni przerażenia. Wydaje mi się, że w informacjach z kraju i ze świata, którymi bombardują nas codziennie media, jest dużo więcej zła i tych negatywnych emocji.

Żeby była jasność, dla mnie książka jest naprawdę przyjemna, nie potrzebowałam dodatkowej dawki adrenaliny, choć przyznam szczerze, że nie rozumiem za bardzo szaty graficznej. Dla mnie to sprawnie napisana, bardzo przyjemna powieść obyczajowa z elementami sensacji i fantastyki (choć ta ostatnia jest nieco naciągana). Co nie zmienia faktu, że tak naprawdę w powieściach obyczajowych nie spotykamy takich rozwiązań, jakie zastosowała autorka w tej prozie.

czwartek, 13 listopada 2014

Przemyślenia

Jacek Hugo-Bader to człowiek, którego książek nie miałam okazji poznać. Kojarzyły mi się z typowo męskim podejściem do tematu. Przyznam szczerze, że taka literatura to coś, czego skutecznie unikam, bo to nie moja estetyka, ale gdy usłyszałam o tym, że autor napisał książkę "Długi film o miłości. Powrót na Broad Peak", to postanowiłam, że spróbuję.

Bardzo zależało mi na męskiej opinii. Na takim prawdziwym reportażu, który wytłumaczyłby mi, jak mogę ustosunkować się do tragedii, która miała miejsce w górach. Chciałam, żeby ktoś mi pomógł i odpowiedział na pytania, które mnie dręczyły. Bardzo chciałam zrozumieć tych mężczyzn i ich pasję.

Jacek Hugo-Bader ujął mnie tym, że pisał o wszystkim z perspektywy osoby niechcianej. Na tej wyprawie był najbardziej niepewnym ogniwem, nikt nie potrafił przewidzieć, ile z tego, co się dzieje, dotrze do ludzi poprzez jego książkę. On czuł, że emocji podczas wyprawy jest całe mnóstwo. Nie wszyscy traktowali go jak przyjaciela, był również postrzegany jako wróg. To bardzo trudne dla kogoś, kto podejmuje ryzyko wędrówki, ale jakże oczywiste, gdy pomyślimy o tej tragedii, o tym, jak ona została nagłośniona i jakie żniwo zebrała wśród współuczestników.

wtorek, 11 listopada 2014

Trafna fabuła

Ostatnio czytam ogromne ilości książek, ale trudno mi się zebrać, by napisać recenzję. Mam zamiar to nadrobić i zacznę od lektury, która okazała się przemiłym zaskoczeniem. Bardzo zainteresowała mnie recenzja "Zachłannych" Magdaleny Żelazowskiej i muszę przyznać, że gdy książka trafiła już moje ręce miałam pewne obawy. 

Często opinie, które w jakiś sposób zachęcają mnie do czytania, okazują się zupełnie inną historią, niż ta, którą czytam. To irytuje i sprawia, że tracę wiarę w słowa, którymi okraszone są okładki. 

W tym przypadku mam poczucie, że fabuła była jeszcze lepsza niż skrót, mający przekonać mnie do przeczytania tej historii. Książka jest dla mnie prawdziwym zaskoczeniem i to pod każdym względem. Zupełnie obca autorka, a debiut naprawdę bardzo interesujący.

Fabuła opowiada historię trzech osób. Pisaną rozdziałami, z perspektywy każdego z bohaterów, dzięki temu łatwiej nam poznać ich myślenie i zrozumieć podejmowane przez nich decyzje. Faktem jest, że te trzy opowieści tworzą całość, o jakiej mi się nie śniło. Ładnie spięty klamrą wywód, który daje do myślenia i uświadamia czytelnikowi, że autorka wszystko w tej książce przemyślała i dopracowała. Choć muszę przyznać, że niektóre dygresje bywały trywialne, ale absolutnie nie powodowały chaosu w odbiorze całości. Wygrało uporządkowanie i naprawdę fajne podejście do tematu dorosłości. 

Bohaterowie, którzy na początku stracili w moich oczach, zostali wybieleni, gdy zrozumiałam ich wewnętrzne rozterki. W tej książce żadna z postaw nie jest oczywista. Wszystkie marzenia prowadzą do głębszych przemyśleń, a ich realizacja okazuje się bardzo przewrotnie zaplanowana przez los.

Książkę mogę z czystym sumieniem polecać. Mam wrażenie, że lektura trafi do wszystkich, oscylujących wokół trzydziestki, ponieważ to wiek, gdy zdajemy sobie sprawę z tego, że nasze marzenia są w zasięgu ręki i albo teraz, albo nigdy. Chętnie poczytam Wasze opinie na temat tej książki.

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa

wtorek, 28 października 2014

Psychologicznie

Tak się składa, że książki Kasi Miller bardzo lubię bo są napisane w sposób specyficzny. To proza mądra, ale podana przystępnie. Porusza tematy trudne, których często nie ogarniam, ale muszę przyznać, że zawsze coś w nich znajdę dla siebie. 

Najnowsza jej pozycja "Być kobietą i wreszcie zwariować" to w moim odczuciu najtrudniejsza jej książka. Hmm.. najtrudniejsza to może złe słowo, bardziej mam poczucie, że ona nie trafia w mój obecny stan umysłu. Nie jestem w stanie wczuć się w problemy, które porusza autorka. Nie rozumiem pewnych zachowań i treści, choć przeczytałam ją od dechy do dechy. 

Bardzo interesują mnie kwestie, które zostały tylko zarysowane w tej książce. Kwestia naszego wewnętrznego dziecka, które w sobie regularnie tłamsimy, a także wpływ naszych blokad psychicznych na organizm. Okazuje się bowiem, że wszystkie niewyjaśnione w naszej głowie sprawy, rzutują na nasze zdrowie. Myślę, że warto sobie to uświadomić, bo to krok w stronę zdrowia.

Ta książka jest kontynuacją pozycji "Być kobietą i nie zwariować" i przyznam szczerze, że pierwszą część czytało mi się dużo sprawniej. Ta wymagała dużo więcej czasu i cierpliwości. To jakby kolejny krok w stronę zrozumienia siebie, ale mam poczucie, że czytanie o problemach innych kobiet będzie efektywne w momencie, gdy z którąś z nich uda nam się utożsamić. Ja nie znalazłam w żadnej z bohaterek siebie. Każda z nich przeżywa swoje niedomknięte historie, pod czujnym okiem psychoterapeutki. Domyka je, bądź też pozostawia sobie czas na to, by rana się zabliźniła. 

Mam poczucie, że to książka nie dla wszystkich. Trudno mi ją polecić określonej grupie kobiet. Chyba najbezpieczniej będzie podkreślić, że jest to terapeutyczna literatura, która wymaga przemyśleń i otwartego umysłu. Otwartego przede wszystkim na nowinki psychologiczne. Zresztą, i tak mam poczucie, że sięgną po nią te kobiety, które kojarzą autorkę i jej fach.

poniedziałek, 20 października 2014

Wielowątkowa jedność

Już dawno nie czytałam książki, która tyle mi uświadomiła. Autorka w lekki dla odbiorcy sposób, bo w postaci dziennika młodej, zagubionej dziewczyny rysuje nam obrazy bardzo trudne. Mamy w książce do czynienia ze studium psychologicznym, całym wachlarzem uzależnień, z mafią Las Vegas, a nawet z nową dla mnie historią Chile.

Muszę przyznać, że "Dziennik Mai" to nie jest łatwa fabuła. Zdarzało mi się podczas czytania szukać w źródłach historycznych potwierdzenia tego, co przeczytałam o Chile. Chciałam zdobyć więcej informacji o historii tego kraju. Już dawno żadna książka nie zmusiła mnie do takich poszukiwań. Dzięki tej lekturze z pewnością czuję się odrobinę mądrzejsza.

Główna bohaterka - Maya jest dziewczyną, która w swoim życiu doznała wielu bolesnych doświadczeń. Najbardziej tragiczna okazała się śmierć jej ukochanego Popo, który był dla niej najważniejszą osobą. To wydarzenie rozlało czarę goryczy i spowodowało, że dziewczyna zaczęła szukać akceptacji w grupie rówieśniczej, w używkach i niebezpiecznym życiu, co doprowadziło ją do Las Vegas. Miasto wita ją wszystkim, od czego młoda dziewczyna powinna uciekać. Niestety, Maya oddaje się temu światu bez reszty.

Momentem przełomowym jest jej wyjazd na chilijską wyspę Chiloé, na której poznaje zupełnie inny świat, jakże odmienny od tego, w którym nauczyła się żyć. To doświadczenie zmienia jej percepcję. Dziewczyna dojrzewa, a wszystkie emocje i wydarzenia, które mają miejsce w jej zawiłym życiu spisuje w swoim dzienniku.

Nie ukrywam, że narracja, jaką proponuje autorka zmusza do refleksji, ponieważ wszystkie wydarzenia, które poznajemy w książce dozowane są w sposób przemyślany. Nie jest to książka o wartkiej akcji, choć dzieje się w niej dużo więcej niż w niejednym kryminale. Bardzo odpowiadała mi ta forma. Uważam, że dzięki temu zabiegowi nie przeoczyłam żadnego wątku.

To prawdziwie wielowątkowa fabuła. Każdy jej element mógłby śmiało tworzyć zupełnie inną historię. Ważne, że autorka przedstawiła całość konsekwentnie z perspektywy Mai, co ułatwia laikowi odbiór nowych treści. Nie są to jednak treści podane w sposób płytki. Autorka ma ogromny talent do łączenia różnych treści w sposób przejrzysty. Co więcej, te treści, choć podane w sposób przystępny, mają zdecydowanie głębszy sens.

Myślę, że historia zagubionej dziewczyny i jej przygody, osadzone w różnych miejscach świata są bardzo interesującą propozycją dla czytelnika. Mam poczucie, że dzięki tej książce poznałam inną kulturę, nową dla mnie historię, a także obyczajowość, która również pozytywnie wpłynęła na odbiór całości. Jestem wdzięczna autorce, bo dzięki jej powieści uzmysłowiłam sobie, że życie ludzkie jest pełne zagadek i bardzo często lubi płatać figle.

Książkę polecam każdemu, kto docenia walory edukacyjne w literaturze beletrystycznej. Myślę, że ta proza rozwija wiedzę odbiorcy. Uważam, że to kolejna bardzo dobra książka Isabel Allende.

czwartek, 16 października 2014

Przewidywalna

Gdy w życiu bohaterek wszystko się ładnie układa, to człowieka zazdrość bierze, ale gdy czyta niektóre urocze treści, to ta zazdrość zmienia się w złość i zniechęcenie. Wiem, że czasem mamy na taką prozę ochotę, ale chyba obecnie jestem na innym etapie, bo takie książki mnie drażnią. 

Myślę tu o fabule stworzonej przez Annę M. Brengos w książce "Scenariusz z życia". Rozumiem, że być może jestem czepialska, bo główna bohaterka przechodzi prawdziwy kryzys, ale wszystko, co ją spotyka nie wywołuje w niej żadnych emocji. Inna kobieta u boku męża? Owszem, dlaczego nie? W końcu i tak go nie kochała, mieszkali tylko razem. Dla mnie to jakaś abstrakcja!

Lubię babskie czytadła, całkiem fajnie czyta się pozytywne historie, ale bez przesady! Niech one mają w sobie babskie emocje, inteligencję i niech opisują rzeczywistość w sposób charakterystyczny dla kobiet, czyli obrazowo, z pazurem i przede wszystkim z empatią. 

Dla mnie główna bohaterka tej książki jest niedopracowana. Jej świat okazuje się pełen zbiegów okoliczności, w których wszystko kończy się pomyślnie. Taka fabuła mnie drażni i przyznam szczerze, że nawet nie potrafię tej książki streścić, choć przeczytałam ją od deski do deski.

Wiem, że mam słabość do serii BABIE LATO, ale to już druga pozycja, która mnie zawiodła i której nie poleciłabym innym, choć widzę, że książka ma bardzo pozytywne recenzje i jest w sieci odbierana pozytywnie. Niestety, ja się tym razem pod tym nie podpiszę. Taka fikcja literacka nie powoduje w mojej głowie rozluźnienia, ale rozdrażnienie owszem. Czytajcie ją na własną odpowiedzialność.

sobota, 11 października 2014

Dosadna proza

Przyznam szczerze, że już dawno nie czytałam tak napisanej książki. Zwykle w literaturze polskiej, w powieściach dla kobiet, wszystko układa się pomyślnie. Dawno nie czytałam prozy polskiej, w której główne bohaterki przechodziłyby kryzys, przeżywały jakąś traumę, albo musiałyby podjąć prawdziwe, życiowe decyzje. Nie myślę tu o przesadzonej histerii, ani o przeprowadzce na koniec świata, ale o życiu. Takiej zwykłej, codziennej egzystencji, która czasem nam doskwiera. 

Mam nadzieję, że u większości czytelniczek ta codzienność bywa raczej szczęśliwa i kolorowa, ale doskonale zdajemy sobie sprawę, że nie wszyscy mają tak kolorowe perspektywy. Są też osoby, które niestety, mają ciągle pod górkę i muszą zmagać się z codziennością, która nie rozpieszcza. Właśnie o tym opowiada książka Katarzyny Kołczewskiej "Kto, jak nie ja?".

To historia kobiety, która w życiu zmaga się ze swoją przeszłością, walczy z nałogiem, jest już w wieku, który daje się we znaki, aczkolwiek też o osobie, która jako jedyna przejęła się losem małej dziewczynki. Dziecko pojawiło się w jej życiu nagle, kobieta nie potrafiła go pokochać, ale brutalna codzienność uświadamiała tej parze bohaterek, że są na siebie skazane, pomimo własnych uprzedzeń, trudnych charakterów i absolutnej niechęci.

Dziewczynka to Ola, sierota, która w wypadku straciła rodziców, zaś jej dziadkowie doznali szoku i nie byli przygotowani na przyjęcie małego dziecka do swojego domu. Ola miała wylądować u ciotki (siostry jej babki) na chwilę, ale niestety, nikt inny się nią nie zainteresował, nikt inny nie był w stanie stworzyć jej domu.

Książka opowiada o bardzo trudnym etapie oswajania. Oswajania i wychowywania młodego człowieka, opowiada też o potrzebie bliskości, a także o ogromnym bólu i cierpieniu i o chęci walki, gdy już poczujemy więź i przywiązanie do drugiej osoby.

Mam poczucie, że to naprawdę dobra literatura. Nie porównuję jej do książek, które oparte są o fakty z prawdziwego życia. Myślę tu chociażby o "Strefie cienia" Wiktorii Zender. Wiem, że książka Kołczewskiej to fikcja literacka, ale uważam, że autorka w doskonały sposób przedstawiła nam problem i zarysowała postaci od strony psychologicznej. Czytając, można było poczuć emocje bohaterów. Myślę, że to ogromna wartość.

Książkę bardzo gorąco polecam. Zdecydowanie pobudza emocje, mobilizuje do szybkiego przerzucania stron, w nadziei, że wszystko jednak się ułoży, ale.. No właśnie, koniec powieści jest równie interesujący i nieprzewidywalny, jak całość lektury. Warto poczytać.

poniedziałek, 6 października 2014

Idealnie jesienna

Mam dla Was idealną opowieść na długie, jesienne wieczory. Bardzo żałuję, że już ją przeczytałam, bo książka naprawdę była idealna. To "Wzgórze Dzikich Kwiatów" Kimberley Freeman. Muszę przyznać, że uwielbiam takie książki, te klimaty i rodzinne historie z odrobiną tajemnicy, one są dla mnie kwintesencją mojego ulubionego typu prozy zagranicznej.

Fabuła jest bardzo rozciągnięta w czasie. Opowiada historię dwóch kobiet. Jedna ukrywa rodzinny sekret, a druga próbuje go odkryć. To historia babki - Beattie i jej wnuczki - Emmy. 

Beattie poznajemy w ubiegłym stuleciu, kiedy jako dziewiętnastolatka zachodzi w ciążę i mając nieślubne dziecko zostaje skazana na trudne życie. Los nie raz rzuca jej kłody pod nogi, musi uciekać od partnera, jest kobietą, która tak naprawdę nic nie ma. Jej życie jest brutalnie trudne, ponieważ nieślubne dziecko to grzech, zaś ona to jawna grzesznica.
Emma z kolei jest primabaleriną, która dla tańca poświęca absolutnie wszystko. Niestety, w jej życiu zdarza się kontuzja, która na dobre wyklucza ją z panteonu baletowych sław. Zrozpaczona kobieta nie potrafi przeżyć swojej tragedii. Okazuje się jednak, że życie bywa przewrotne, bo otrzymuje w spadku Wzgórze Dzikich Kwiatów, które babka Bettie postanowiła jej przekazać w momencie, gdy skończy tańczyć.

Kobiety, pomimo iż dzieli je kilka pokoleń, a nawet śmierć, mają bardzo podobne charaktery. Emma właśnie na Wzgórzu zaczyna odczuwać ulgę i odnajduje swoje miejsce na ziemi. Okazuje się jednak, że Wzgórze kryje wiele tajemnic i najpierw należy się z nimi uporać.

Muszę przyznać, że takie fabuły są dla mnie naprawdę rozluźniające i niezwykle przyjemne. Książkę mogę porównać z prozą Isabell Allende "Podmorska wyspa", która w podobny sposób mnie urzekła i do tej pory ją pamiętam. 

Bardzo odpowiada mi sposób prowadzenia narracji, wątki fabuły, które nie są przypadkowe, bo każdy motyw ma swoją kontynuację. Jestem zachwycona światem przedstawionym z taką dokładnością, że bardzo przyjemnie poruszałam się w obu przestrzeniach literackich, poznając ich charakter i specyficzną obyczajowość, tak różną w tych dwóch przestrzeniach literackich.

Ta książka zawiera w sobie wiele skrajności, ale jest też coś, co łączy całość. To silne kobiety, które są w stanie uporać się z całym nieżyczliwym dla nich światem. Myślę, że to naprawdę dobra książka na jesienne popołudnia i wieczory. Bardzo chętnie przeczytałabym podobną prozę, która w tak dobry sposób buduje literacką przestrzeń. Także zachęcam - zaglądajcie pod okładkę! :)

czwartek, 2 października 2014

Poruszająca proza

"Morelowy sad" Amandy Coplin to książka zadziwiająca. Byłam przekonana, że będę mogła ją sklasyfikować jako babskie, przyjemne czytadło, a tu ogromne zaskoczenie! To naprawdę poruszająca powieść, która z pewnością do łatwych nie należy. Jest też czasem przytłaczająca i irytująca, ale nie potrafiłam się od niej oderwać, bo to pisarski majstersztyk!

Główny bohater, Talmadge jest człowiekiem, który stroni od ludzi. Pielęgnuje z dala od miasteczka sad, któremu oddaje się bez reszty. Żyje tak do momentu, gdy w jego życiu pojawiają się dwie dziewczynki, skrzywdzone przez życie uciekinierki, obie ciężarne i nieufne wobec każdego, kogo na swojej drodze spotkają. Della, Jane i Talmadge zaczynają tworzyć dziwną relację, która przeradza się w doskonałą i czystą więź, jaką tworzy kochająca się rodzina. Rozumieją się bez słów, choć wiele w życiu przeżyli, cenią dyskrecję i odosobnienie.

To książka o trudnej sztuce życia wraz z kimś innym. Książka o miłości, która tak naprawdę daleka jest od szablonowej relacji, o której możemy przeczytać w romansach. Coplin stworzyła świat z krwi i kości, pełen sprzecznych uczuć i wielu dróg wyboru.

Mam nieodparte poczucie, że tak wielopłaszczyznowej historii nie czytałam dawno. Każdy bohater niesie za sobą do fabuły mnóstwo wartości. Talmadge - ojcowskie przywiązanie, bezinteresowność i zaangażowanie, Della - zagubienie, chęć zemsty i egocentryzm połączony z walką o zakończenie tego, co zaczęło się w przeszłości, zaś Angelene - czystość, miłość i świadomość tego, co nieuniknione.

Główni bohaterowie są solidnie doświadczeni przez życie. Ich egzystencja pełna jest bólu i niezrozumienia dla tego, co dzieje się wokół, ale po etapie żalu, następuje czas na reakcję. Każdy z nich w inny sposób radzi sobie ze światem. Pomaga obcym, chce zmierzyć się z przeszłością, a także walczy o godziwą przyszłość. Ich sposób na życie, ich walka, to wszystko jest godne podziwu. Talmadge, Della i Angelene nie należą do ludzi słabych. Nieodłączną towarzyszką ich doli jest Caroline Middey, która również bezinteresownie pomaga bohaterom "Morelowego sadu".

Myślę, że ta książka pozwala na chwilę refleksji. Przecież tak niewiele trzeba, by okazać innemu człowieczeństwo, a takie to dziś rzadkie i niemodne. To książka właśnie o poczuciu odpowiedzialności za drugiego człowieka, o potrzebie bezinteresowności, gdy w życiu jest źle i o szansie, która tak niewiele kosztuje, a czasem może uratować innego człowieka.

Lekturę gorąco polecam, bo jest to powieść odbiegająca od schematów. Myślę, że warto czytać książki, w których życie nie jest usłane różami, ale jest w nich iskra nadziei w postaci innego bohatera, który potrafi pomóc w sposób zupełnie bezinteresowny.

niedziela, 21 września 2014

Przesyt

"Koniec świata" Izabelli Frączyk, to kolejna jej książka, z jaką dane było mi się zmierzyć. Muszę przyznać, że bardzo lubię czytać jej książki, ale chyba właśnie takie nastawienie rzutuje na ogólne wymagania, jakie rodzą się w mojej głowie przed ich przeczytaniem.

Tak było i tym razem. Dobra autorka, przyjemna proza, interesująca fabuła i ciekawe pióro, zatem oczekiwałam jeszcze czegoś więcej, co mogłabym pochwalić tym razem. No i przyznam szczerze, że w moim subiektywnym odczuciu książka jest bardzo przyjemna, ale zabrakło mi czegoś innego, zaskakującego. Mam poczucie, że ta pozycja nie porwała mnie tak, jak poprzednie trzy książki. 

Fabuła opisuje życie kobiety spełnionej zawodowo, ale poszukującej szczęścia w życiu codziennym. Marylka ma dobrze płatną pracę, opiekuje się bratankiem i żyje w pięknym, dużym domu. Wszystko komplikuje nadchodzący koniec świata, który pozwala uporządkowanej kobiecie na odrobinę szaleństwa. Szaleństwa okupionego konsekwencjami i absolutną zmianą  życia głównej bohaterki.

Wiem, że fabuła na pierwszy rzut oka nie zapowiada się ciekawie, ale książkę czyta się naprawdę przyjemnie. Autorka ma niezwykły dar do pisania fabuły w sposób zachęcający, intrygujący i ciekawy. Nie jest to jednak Frączyk, którą pokochałam w "Pokręconych losach Klary" <kliknij mnie>, a nawet w "Dziś jak kiedyś" <kliknij mnie>. Nie ewoluuje i jest przewidywalna, gdy ktoś z zainteresowaniem śledzi jej twórczość i czeka na kolejną książkę.

Muszę jednak podkreślić, że charakterologicznie należę do wiernych czytelniczek, które nie potrafią odpuścić książkom ulubionych autorów i z pewnością sięgnę po kolejną pozycję napisaną przez Izabellę Frączyk, by przekonać się, jaką fabułę autorka zaproponuje tym razem. 

Co więcej, nie chcę negatywnie wpłynąć na odbiór jej prozy, bo gdyby to był mój debiut czytelniczy, z pewnością odebrałabym go dużo bardziej przychylnie. Apetyt prawdopodobnie rośnie w miarę jedzenia i czasem można poczuć pewien przesyt. Niemniej jednak książkę polecam, bo uważam, że jest naprawdę przyjemna.

środa, 17 września 2014

Słodko

Tak, mam tę słabość! Wiem, że to typowa przypadłość, która dopada kobiety, ale mam ogromną słabość do czytania książek, które kończą się happy endem, książek, w których miłość zwycięża, a wszystkie perypetie rozgrywają się wokół uczuć. Czasem te książki nie muszą łechtać inteligencji, chcę po prostu szczęśliwego zakończenia i ciekawych wątków. Wiem, że to takie niepopularne, ale nie wierzę, że ludzie nie czytają takich książek.

Książka miała to, czego tak bardzo potrzebowałam. Co więcej, składa się ona z dwóch odrębnych opowiadań, dziejących się na tej samej winnicy. Muszę przyznać, że bardzo odpowiadał mi taki podział, gdyż pierwsza historia, niewymagająca tysiąca stron, okazała się doskonałą literacką odskocznią, zaś druga stanowiła swego rodzaju kropkę nad 'i', a także w doskonały sposób sprostała literackiemu niedosytowi, który pozostał po tak szybko przeczytanej pierwszej opowieści.

Fabuła obu opowiadań rozgrywa się w winnicy Ashtonów. Pierwsza historia, czyli "Smak kalifornijskiego wina", napisana przez opowiada o losach Cola Ashtona, który zatrudnia artystkę, by stworzyła logo i portrety właścicieli. Okazuje się, że oczekiwaną artystką jest kobieta, która zawróciła właścicielowi winnicy w głowie kilka lat temu, łamiąc mu serce i pozostawiając żal. Dixie McCord zdaje sobie sprawę, że stąpa po niebezpiecznym gruncie, ale chętnie sprawdzi, jak zareaguje Cole na jej osobę i na jej obecność w życiu.

To naprawdę bajkowa historia, lektura na jeden wieczór, którą przeczytałam z zapartym tchem i bardzo było mi szkoda, że tak szybko dotarłam do końca.

Tym przyjemniejsze okazało się drugie opowiadanie "Zielone winogrona", które kontynuuje losy rodziny Ashtonów, ale tym razem poznałam Abigail Ashton, dziewczynę, która przyjeżdża do winnicy, by poznać rodzinę, o której dowiedziała się niedawno. Przełamać niechęć do nowych krewnych jest dość trudno, ale udaje się. Co więcej, dziewczyna poznaje Russa, z którym na farmie spędza sporo czasu. Ich znajomość rozwija się bardzo intensywnie.

Obie opowieści nie wymagają dogłębnych analiz. Są prostymi historiami, po które sięgamy, gdy mamy ochotę odpocząć od nużącej nas rzeczywistości. To bardzo przyjemna odskocznia i jednocześnie ciekawy koncept, który ostatnio dostrzegam w literaturze obcej. Chodzi mi o fabułę zbudowaną na tej samej przestrzeni, ale opisującą odrębne przygody, innych bohaterów. Myślę, że to interesujący pomysł, którego na rynku polskiej literatury jeszcze nie miałam okazji dostrzec.

Niemniej jednak, książkę polecam, bo uważam, że jest to naprawdę przyjemna i niezobowiązująca fabuła, którą przeczyta każdy, dosłownie każdy.. i będzie zadowolony :)

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa

poniedziałek, 8 września 2014

Warto się przekonać

Po książkę "Prawie siostry" sięgnęłam głównie z ciekawości, gdy przeczytałam, że autorka akcję powieści osadziła m.in. w Bydgoszczy, a to miasto bliskie mojemu sercu. Pomyślałam, że 'raz kozie śmierć', spróbuję i zaskoczyłam się bardzo!

Muszę przyznać, że to był mój debiut czytelniczy. Choć o Marii Ulatowskiej słyszałam już wiele, to nie miałam ochoty na jej twórczość. Jakoś kojarzyła mi się z lekturą raczej przewidywalną, z rozwlekłością i rodzinną historią, która ciągnie się przez pokolenia. Wiem, że nie powinnam tak oceniać książek, których nie przeczytałam, ale czasem reaguję tak na pozycje, które cieszą się ogromnym powodzeniem. Po prostu nie mam ochoty ich czytać, bo mam poczucie, że już znam treść i nie mam potrzeby zagłębiać się w tę twórczość.

Generalnie muszę przyznać, że fabuła rozwijała się bardzo nieprzewidywalnie. Nie dostrzegłam tam też nużących wątków rodzinnych, które byłyby nie do przejścia, a także nie mogę zarzucić autorce rozwlekłego stylu. Wstyd mi strasznie, że moja wyobraźnia tak popłynęła.

Fabuła opowiada o trzech przyjaciółkach, które traktują się jak siostry. Spotykają się co roku o tej samej porze właśnie w Bydgoszczy, by dokonać życiowych podsumowań. Okazuje się, że ich życie pełne jest niespodzianek, historii zabawnych, przykrych, dotyczących konkretnego mężczyzny, ale dla mnie najbardziej interesujące było tło wydarzeń, czyli właśnie Bydgoszcz. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy docenią tak szczegółowe informacje, jak nazwy ulic, przy których mieszkają bohaterowie, ale dla kogoś, kto zna miasto, to naprawdę przyjemne, gdy może osadzić poszczególnych bohaterów książki w konkretnych, znanych mu miejscach. 

Książkę polecam, bo czytało się ją naprawdę lekko. Mam delikatny zarzut, jeśli chodzi o rozwiązania, znajdujące się na końcu fabuły. Miałam wrażenie, że jest zbyt oczywiste, wręcz banalne, ale podsumowując naprawdę czuję się urzeczona historią, którą miałam okazję przeczytać. Myślę, że znajdzie się wiele czytelniczek, którym taka proza przypadnie do gustu, dlatego polecam, ale z góry ostrzega, że to fabuła pokroju seriali polskich, dostępnych w telewizji, więc, jeśli nie lubicie tego typu rozrywki, to książka może się Wam nie spodobać.

sobota, 6 września 2014

Historia inaczej

Joanna Jurgała-Jureczka w "Tajemnicach prowincji" zaskoczyła mnie połączeniem faktów historycznych z fikcją literacką. Uważam, że to bardzo interesujące zestawienie, które niestety jest rzadkością w literaturze polskiej, a przecież przyjemnie czytałoby się książkę, która prócz intrygującego romansu, ciekawej i wartkiej akcji wprowadziłaby coś jeszcze, prawdę historyczną podaną trochę inaczej niż w podręcznikach szkolnych. To byłoby naprawdę coś!

Mam jednak jeden skromny zarzut, jeśli chodzi o treść powieści. Nie ukrywam, że przeczytałam ją bardzo szybko i z wielkim zainteresowaniem, ale przeszkadzało mi rozczłonkowanie fabuły. Zbyt krótkie fragmenty nie pozwoliły poczuć klimatu i nastroju towarzyszącego bohaterom. Dużo przyjemniej czytałoby się tę prozę, gdyby była podzielona na dłuższe fragmenty. Czasem, przyznam, że się gubiłam.

Główna bohaterka, Justyna Skotnicka to skromna, acz przedsiębiorcza kobieta. W doskonały sposób poradziła sobie w nowej pracy i w nowej sytuacji rodzinnej. W jej życie z wielkim impetem wkracza jednak historia. Na początku jest to nieżyjąca hrabina, a z czasem pojawiają się jej żyjący krewni, którzy planują odzyskać rodzinne dobra. W międzyczasie pojawia się też zaginione dzieło Witkacego, które ginie po raz kolejny.. Odnajdują się klejnoty, a na horyzoncie głównej bohaterki pojawia się plan na zupełnie nowe życie.

Książka jest pełna nagłych zwrotów akcji i urywkowych dialogów, które skutecznie łączą się w całość. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwa proza. Autorka posługuje się pięknym językiem, który może być trudny w odbiorze. Mnie on zachwycił, gdyż w doniosły sposób traktuje o obyczajach i podkreśla wartość, jaką niesie za sobą przeszłość.

Mam poczucie, że to książka inna niż wszystkie. Niby przypomina lekką lekturę, a w efekcie nie należy do gatunku najłatwiejszej prozy. Zawiera w sobie wiele ciekawostek z codziennego życia na Śląsku Cieszyńskim. Myślę, że to zestawienie historii z codziennością dodaje lekturze smaczku i pewnego rodzaju doniosłości.

Książkę gorąco polecam. Bardzo chętnie sięgnęłabym po inną pozycję, która w tak zgrabny sposób połączy naszą historię ze współczesnością. Szczególnie jeśli dotyczyłaby kultury i obyczajowości, bo niewiele w literaturze polskiej współczesnej mamy takich zestawień.

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
 oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

wtorek, 2 września 2014

Ach te okładki

Wreszcie odnalazłam w sobie chęć, by sięgnąć po książkę Diane Chamberlain "Zatoka o północy". Przeczytałam tyle pochlebnych recenzji o książce i o twórczości autorki. Usłyszałam równie wiele ciepłych słów od czytelniczek, które z zapartym tchem poszukują kolejnych jej powieści. No i oczywiście moja słabość - spoglądałam regularnie na leżącą na półce mojej biblioteczki piękną okładkę, taką subtelną i zachęcającą.. I udało się! Zajrzałam do środka i po kilkudziesięciu przeczytanych stronach, przepadłam!

Muszę przyznać, że autorka z ogromnym wyczuciem buduje napięcie i prowokuje emocje u odbiorcy. Główne bohaterki, ich losy, które poznawałam, stopniowo wgłębiając się w chronologicznie umiejscowione wydarzenia, wraz z rozwijającą się akcją, bardzo przyjemnie splatały się w mojej głowie w jedną całość.

Książka momentami smutna, czasem nastrajająca optymistycznie, a na innych stronach intrygująca detektywistyczną zagadką nie pozwoliła mi się oderwać od fabuły.Faktycznie jestem w stanie potwierdzić, że kobiety taką specyfikę pisania fabuły lubią i chętnie po nią sięgają.

Co więcej, po przeczytaniu miałam wrażenie, że przeczytałam bardzo grubą sagę rodzinną. Jednak można napisać zwięźle historię, która dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, nie nudząc odbiorcy zbędnymi szczegółami.To godne podziwu, tym bardziej, że moda na rozwlekłe sagi jest dziś wręcz nie do ogarnięcia. Sporo autorów rozbudowuje tak świat przedstawiony, że czytając fabułę mamy wrażenie, że codzienność przytłacza te ważne informacje.

"Zatoka o północy" to książka, która bardzo zachęciła mnie do czytania prozy autorki. Myślę, że w najbliższym czasie sięgnę po inne jej pozycje. Wydaje mi się, że taka rekomendacja jest najbardziej wiarygodna. Mam nadzieję, że i kolejna powieść okaże się prawdziwym literackim rarytasem! Tym bardziej, że zauważyłam, iż na polskim rynku widnieje już kilka nowych pozycji, które również kuszą piękną okładką.

piątek, 29 sierpnia 2014

Przemyślana abstrakcja

Książka Marty A. Trzeciak "Bliżej. Dalej" to pozycja, która mnie już na wstępie zaintrygowała. Muszę przyznać, że motyw pradawnej intuicji i nurt realizmu magicznego to coś, co bardzo mi odpowiada. Brzmi niebanalnie, obiecująco, a jednocześnie pobudza wyobraźnię do intensywniejszego odbioru.

Pierwszych kilka stron lektury to było zaskoczenie. Musiałam wejść w świat budowany przez autorkę. Pomimo zainteresowania książką, przyznam, że byłam lekko sceptyczna na początku, ale stało się tak, że z kilku stron zrobiło się ich kilkadziesiąt i nie potrafiłam przestać czytać. Bardzo pociągająca okazała się inność tej fabuły.

Trzy siostry i trzy inne charaktery.. totalna abstrakcja, ale ile w niej przemyślanego wdzięku! Rita, wulgarna i dosadna, grająca w zespole rockowym outsiderka. Stella, piękna i oddająca się niebezpiecznemu życiu kobieta wyzwolona i Matylda idealna, delikatna, wręcz eteryczna weganka, która żyje w doskonałym świecie, pełnym zasad i moralnych zakazów. Łączy je ojciec, ten sam mężczyzna, który łączy mnóstwo innych kobiet. Niestrudzony kochanek, dający rozkosz i wszystko, czego jego partnerki zapragną.

Siostry poznajemy w chwili, gdy przyjeżdżają na pogrzeb ojca. Przybywają tam setki rozżalonych kobiet, które nie mogą uwierzyć, że ich mężczyzna umarł. Po ceremonii znika jedna z sióstr. Rita wraz z Matyldą decydują się ratować Stellę z rąk brutalnego kochanka-porywacza..

Mogłabym tak pisać i pisać o treści książki, ale to nie ma sensu! Proza Marty A. Trzeciak oscyluje wokół absurdu, ale przyznam szczerze, że po przeczytaniu wyciągnęłam wnioski, które doskonale oddają sens naszej egzystencji. Mam wrażenie, że podróż kobiet przypomina walkę z wiatrakami Don Kichota, a także specyfikę dramatu Becketta, który w "Czekając na Godota" obrazuje pewien egzystencjalny dysonans. Wnioski należy wyciągać indywidualnie.

W mojej świadomości ta podróż, kierowana intuicją i tajemniczymi znakami, prowadzi do wnętrza siebie. Każda z bohaterek przeżyła przemianę, przewartościowała swoje życie. Bardzo często w kontakcie ze śmiercią kogoś, kogo kochamy, zmieniamy światopogląd i odnajdujemy nowe cele w życiu. To moja interpretacja książki. Być może odnajdziecie na kartach powieści coś zupełnie innego i wydaje mi się, że to będzie równie celna analiza.

Do czytania bardzo zachęcam! Zdaję sobie sprawę, że to nie jest przyjemna obyczajówka, ale pozwala rozwinąć swoją wyobraźnię. Co więcej, są epizody, które bawią do łez, bo w życiu codziennym nie mogłyby się zdarzyć, są skutki wydarzeń, których nikt nie mógłby wymyślić. Autorce należą się solidne podziękowania za kawał tak intrygującej fabuły! Niech moim podziękowaniem będzie ta recenzja :)

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
https://fbcdn-sphotos-b-a.akamaihd.net/hphotos-ak-prn1/26884_417159380148_297504_n.jpg

 oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

piątek, 22 sierpnia 2014

Przyjaciółki

Książki o przyjaźni. Wbrew pozorom mogłoby się wydawać, że ten temat znajdziemy w każdej prozie kobiecej, ale Agata Kołakowska w "Przyjaciółkach" postanowiła skupić uwagę wyłącznie na tym temacie. Wydawać mogłoby się, że temat dość banalny, ale sposób, w jaki autorka podała nam rodzącą się relację między trzema kobietami, jest naprawdę zajmujący.

Wyobraźcie sobie, że poznajecie przyjaciela poprzez ogłoszenie w Internecie. Głupie? Też tak pomyślałam, ale przecież w sieci można spotkać normalnych ludzi, więc dlaczego nie? Być może chodzi o samą definicję. Przyjaciel to ktoś taki, z kim znamy się od lat, wiemy o nim niemal tyle, ile o sobie.

Cóż, dość sceptycznie podeszłam do fabuły czytając o książce, ale muszę przyznać, że pomimo pewnych prostych rozwiązań, które trochę irytowały mnie podczas czytania, książkę przerzuciłam bardzo szybko. Fabuła okazała się zajmująca, dzieje się w niej naprawdę wiele i choć mogłam spodziewać się pewnych następstw wynikających z podejmowanych przez bohaterki decyzji, to i tak książkę czytało mi się przyjemnie.

To proza z kategorii rozluźniającej. Daje wytchnienie w życiu codziennym i nie wymaga wiele od odbiorcy. To książka o przyjaźni i o tym, w jaki sposób budują się relacje między kobietami, tak od podstaw i tak na zawsze. Myślę, że trzy główne bohaterki są w stanie spowodować wiele uśmiechu na ustach czytelniczek, a przecież o to chodzi, gdy czytamy książki lekkie. Mają powodować rozluźnienie i pewną dozę zaciekawienia.

Książkę polecam wszystkim, którzy mają ochotę na niewymagającą fabułę, która jednocześnie potrafi zaintrygować i zmusić do przeczytania całości. Muszę podkreślić, iż autorka udowodniła, że książka o kobiecej przyjaźni nie musi być nudna i przewidywalna. Tym bardziej polecam ją każdemu, kto ma ochotę na prozę przyjemną i zachęcam do zerknięcia pod okładkę. Fabuła się obroni.

środa, 20 sierpnia 2014

Skandynawska kobiecość

Herbjørg Wassmo w książce "Stulecie" fenomenalnie buduje obraz rozwijającego się kraju. Uważam, że autorka genialnie posługuje się faktami historycznymi, które w żaden sposób nie zaburzyły niespiesznego czytania o pędzącym, codziennym życiu w Skandynawii. Właśnie ta codzienność, opisana przez autorkę, urzekła mnie do tego stopnia, że książka z pewnością pozostanie na długo w mojej głowie.

Głównymi bohaterkami są Sara Susanne, Elida i Hjørdis, czyli prababka, babka i matka autorki. Ich losy odziane zostały w surową, skandynawską emocjonalność. Wszystko, o czym czytamy jest zdecydowanie zdawkowe i pozbawione nadmiernych opisów, aczkolwiek autorka potrafi właśnie poprzez specyfikę opisu dawkować emocje.

Trzy kobiety i trzy odmienne światy, które łączy miłość, mnóstwo wyrzeczeń i świadomość, że rola kobiety w tworzeniu rodziny jest tą najistotniejszą powinnością. To właśnie dla rodziny Sara Susanne rezygnuje z relacji, która zacieśnia się między nią i pastorem. To właśnie rodzina powoduje, że Elida wyjeżdża z miejsca, które nazywała domem i to właśnie do niej wraca najmłodsza Hjørdis. 

Życie trzech kobiet nacechowane zostało wieloma przeciwnościami losu, ale jest to lektura optymistyczna. Główne bohaterki nawet przez chwilę nie boleją nad swoim życiem, nie popadają w depresję i w brak wiary. One dzielnie bronią najbliższych. Robią wszystko, by ich rodzinom żyło się dobrze. 

Urzekła mnie ta powieść. Przede wszystkim skupiłam swoją uwagę na losach kobiet. Ich siła i surowość jest dla mnie godna podziwu. To właśnie one implikują nierozerwalność więzi rodzinnych.

Zdaję sobie sprawę, że tło historyczne, które doskonale zostało wplecione w losy poszczególnych kobiet również warte jest uwagi. Historia Skandynawii i ewoluującej kultury, a nawet obyczajowości również wzorcowo została opisana na kartach powieści. Czytając, można się doszukać wielu interesujących informacji, podkreślających zmieniającą się na przestrzeni stulecia codzienność.

Uważam, że wątków i zagadnień w obrębie "Stulecia" jest dużo więcej. Jestem przekonana, że miłośnik Skandynawii znajdzie w tej książce coś, co będzie wspominał długo po przeczytaniu książki, dlatego z ogromną przyjemnością chciałabym wszystkim polecić tę lekturę. Uważam, że w doskonały sposób przekazuje ogromną dawkę wiedzy i bardzo ciekawą historię silnych kobiet. Myślę, że warto zajrzeć pod tę piękną okładkę i oddać się niespiesznej lekturze!


Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa

wtorek, 19 sierpnia 2014

Literacki przesyt

Udało mi się jakiś czas temu zdobyć książkę Magdaleny Witkiewicz "Pensjonat marzeń". Jest to kontynuacja, czytanej przeze mnie jakiś czas temu "Szkoły żon" <kliknij mnie>.

Proza tej autorki od pierwszych książek okazała się dla mnie bardzo przyjemna. Mogłam kolejne fabuły pochłaniać bardzo szybko i z uporem maniaka poszukiwać kolejnych książek, które ciągle były niezawodne. Tym razem jednak mam poczucie pewnego niespełnienia.

Główne bohaterki, które poznałam już w poprzedniej książce, okazały się teraz przewidywalne, a ich przygody jak na prozę Witkiewicz mniej atrakcyjne. Książkę czytało się przyjemnie, ale nie czułam już tego nienasycenia, które towarzyszyło mi podczas czytania "Szkoły żon", kolejnych przygód "Milaczka", a nawet fabuły książki "Zamek z piasku".

Mam nieodparte wrażenie, że pewnych książek i wyczerpanych fabuł nie warto kontynuować. Czasem może trafniejszą opcją jest skupić się na czymś nowym. Chyba wolałabym pozostać nienasycona po przeczytaniu pierwszej części niż zawiedziona po lekturze drugiej książki, ale wydaje mi się, że moje odczucia są z kategorii tych jednostkowych, bo raczej w sieci spotkałam się z pochlebnymi notami tejże pozycji.

Jeśli chodzi o treść, występują w niej te same bohaterki, które możemy spotkać w części pierwszej. Ich charaktery pozwoliły na zbudowanie babskiej przyjaźni. Kobiety wspierają się wzajemnie po wyjściu ze szkoły żon. Ich życie to wartka - pełna przygód - akcja i w efekcie pasmo sukcesów. Książka ma bardzo optymistyczny wydźwięk. Daje poczucie, że przecież w życiu wszystko musi się udać, że po nocy przychodzi dzień, tym bardziej, gdy mamy pozytywnych ludzi dookoła. 

Jednak muszę jeszcze raz podkreślić swoje nienasycenie. Chyba wolałabym tej części nie czytać. Chciałabym mieć poczucie, że ta fikcja literacka i bajkowość, którą czułam czytając pierwszą część nie będzie po raz kolejny tak intensywnie eksploatowana. W końcu w każdej bajce wypada zostawić odrobinę niedopowiedzianej historii, by nasza wyobraźnia miała możliwość subtelnej interpretacji.

czwartek, 14 sierpnia 2014

Nobilitacja miłości

Agnieszka Lingas-Łoniewska książką "Zakład o miłość" sprawiła, iż moja doba skutecznie się wydłużyła. Musiało się tak stać, bo książkę pochłonęłam w ciągu jednego dnia. To zadziwiające, ponieważ historia przedstawiona przez autorkę jest niewyszukana, ale ciekawość kobieca skutecznie zachęcała mnie do tego, by poznać dalsze losy bohaterów.

Sylwia jest współczesną księżniczką. Żyje zgodnie z rodzinną tradycją i nakazami, które dyktują jej rodzice. Egzystuje tak od zawsze i nawet przez chwilę nie zastanawia się nad tym, czego tak naprawdę chce od życia?
Aleks to chłopak tajemniczy, skutecznie uciekający od uczuć i od reguł, którymi kierują się ludzie. To outsider i egoista, podskórnie broniący się przed światem i emocjami.

Spotkanie tej dwójki bohaterów powoduje zatrzęsienie w ich poukładanym życiu, a burzliwe emocje będą tworzyć zupełnie nowy świat, pełen nowych wartości i niełatwych uczuć.

Myślę, że fenomenem tej lektury jest zbudowanie właśnie tak skrajnych postaci. W końcu przeciwieństwa się przyciągają, ale nie jest to proste, bo Sylwia i Aleks o świecie myślą zupełnie inaczej. Wiele musi się wydarzyć, by główni bohaterowie poczuli, że ich światopogląd należy zmodyfikować, że wcale nie są skazani na życie bez miłości, że wystarczy się postarać, by zdobyć miłość. 

Zdaję sobie sprawę, że problematyka książki jest prozaiczna, ale wiem też, że wielu młodych ludzi ma postawę roszczeniową i od życia wymaga tego, by pojawił się ktoś wyjątkowy, by wszystkie założenia realizowały się ot tak - po prostu! Być może właśnie dlatego tę książkę czyta się dobrze, bo ona sprawia, że uświadamiamy sobie, iż w życiu należy się starać. Nic nie dzieje się w naszym świecie tak po prostu. Jeśli chcemy poznać miłość swojego życia musimy się postarać, jeśli mamy ochotę na coś wspaniałego, musimy o to zawalczyć. Świat nie daje nam gotowych rozwiązań i nie realizuje za nas marzeń, które snujemy w tajemnicy przed wszystkimi.

Książkę polecam, bo czyta się ją naprawdę szybko. Fabuła trzyma w napięciu i motywuje do przerzucania kolejnych kart książki. Tym bardziej, gdy zaczynamy rozumieć, iż bohaterowie, by osiągnąć spełnienie, muszą stoczyć bój ze sobą i swoimi najbliższymi. Jak skończy się ta historia? Myślę, że warto się przekonać..

sobota, 19 lipca 2014

Na przeczekanie

Czekanie to najgorsza z możliwych czynności. Tym bardziej, gdy osoba czekająca należy do tych niecierpliwych (a ja niewątpliwie do tej grupy należę!). No i właśnie w takich momentach doskonale sprawdza się książka.

Ostatnio mój niecierpliwy charakter uratowała książka Szczęśliwi ludzie czytają książki i piją kawę". Nie jest to pozycja gruba, nie jest to książka ambitna, ale jest idealna, gdy chcemy swoje myśli zająć czymś innym niż oczekiwaniem na..

Fabuła jest dość przytłaczająca. Opowiada o zmaganiach kobiety, która utraciła w wypadku męża i dziecko. Nie potrafi wyjść poza skorupę żałoby, którą szczelnie się obudowała. Nie chce funkcjonować normalnie, ponieważ nie wyobraża sobie, że jakakolwiek normalność bez najbliższych w ogóle istnieje. Dopuszcza do swojego świata bardzo specyficznego faceta - Feliksa, który lubi pić, bić się, woli mężczyzn i wchodzi w dziwne interakcje z ludźmi. Zdecydowanie nie był on moim ulubionym bohaterem.

Przyznam szczerze, że chyba każda postać w tej książce była dla mnie irytująca. Stało się tak, gdyż żadna z nich nie posiadała zrównoważonego charakteru, ale była wręcz naszpikowana bardzo skrajnym zestawem cech, które średnio do siebie pasowały.

Główna bohaterka, pomimo ogromnego żalu do życia, straszliwej traumy, jaką przeżyła i ogólnej bezsilności, wybiera życie z dala od bezpiecznego kąta, z dala od najbliższych i rusza do innego kraju, by się tam pozbierać. To zachowanie przeczy jej osobowości. W moim odczuciu to bardzo nieprzemyślany zgrzyt.

Fabułę czyta się szybko. Wiele się dzieje i sporo się zmienia, zarówno w myśleniu głównej bohaterki, jak i w życiu innych. Diane z bezsilnej przeobraża się w butną kobietę, by wreszcie walczyć o miłość Edwarda, która pojawia się i znika. Tego wątku też nie pojęłam. Moja wyobraźnia jest w stanie ogarnąć wiele, ale nie radzi sobie z brakiem płynności i niejasnością relacji przyczynowo-skutkowej. Podczas czytania tej lektury miałam sporo wątpliwości.

Chyba muszę zachęcić Was do tego, byście spróbowali przeczytać tę książkę, bo naprawdę po jej lekturze mam dość mieszane uczucia i nie potrafię jej ocenić. Tym razem pozostawiam to Wam. Tak będzie uczciwie.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Czytelnicze emocje

Zachwycona, że udało mi się ją znaleźć, sięgnęłam po kolejną książkę Magdaleny Kordel. Tym razem to "Malownicze. Wymarzony dom". Autorka daje tym samym do zrozumienia, że znów rzecz będzie się rozgrywać w fikcyjnej miejscowości, w której każdy czytelnik chciałby z pewnością się kiedyś odnaleźć. Myślę tu oczywiście o Malowniczym.

Tym razem mamy do czynienia z nową bohaterką, która kupuje stary i zniszczony dom. Postanawia dokonać rewolucji w swoim życiu i.. jest przerażona, gdyż to dzieje się naprawdę (!), bo wszystkie decyzje podjęła dość spontanicznie, pod wpływem wieczoru solidnie zakrapianego trunkiem dla dorosłych.

Wydawać mogłoby się, że historia powtarzalna i faktycznie, ale w książkach Magdaleny Kordel wszystkie postacie są ciepłe i takie prawdziwie empatyczne, że faktycznie powtarzalną fabułę, czytałam, jakbym odkryła zupełnie coś innego, niepowtarzalnego. Dzieje się tak choćby dlatego, że bohaterowie mają wiele pozytywnych cecha, ale akcja nie nosi znamion bajkowej fikcji. Nie jest przesadzona. Autorka potrafi zachować umiar w życzliwości, która spotyka nas na kartach książki.

Powtarzalność historii, z którą mamy do czynienia polega na tym, że młoda dziewczyna, mieszkająca w stolicy, żyjąca w dziwnym związku z Grzegorzem, dokonuje rewolucji. Przenosi się do małego miasteczka, zaczyna budować relacje z mieszkańcami, którzy nie potrafią przejść obojętnie obok nowej mieszkanki. Humor sytuacyjny, który towarzyszy tym pierwszym spotkaniom, bywa naprawdę rozbrajający. 

Książkę czytałam z wielką przyjemnością. Tym większa ona była, im więcej wiedziałam z poprzednich książek o konkretnym bohaterze, ponieważ w kolejnych, czytanych przeze mnie pozycjach bohaterów przybywa i są oni już przeze mnie rozpoznawani. To stwarza wrażenie, że cały czas tkwię w akcji, która rozgrywa się w poszczególnych powieściach.

Magdalena Kordel ma tendencję do budowania domów otwartych, w których każdy bohater czuje się swobodnie i znajduje swój kąt. 'Zbudowała' Uroczysko i mam wrażenie, że dom Magdy również jest przystanią dla wielu, chcących choć na chwilę przysiąść i odpocząć od swojej codzienności.

Książkę gorąco polecam. Jak zresztą każdą, która wyszła spod pióra tej autorki. Teraz z niecierpliwością czekam na kolejną historię z Malowniczym w tle. Muszę przyznać, że się przywiązałam do tych ciepłych emocji, które towarzyszą mi podczas czytania.