niedziela, 21 września 2014

Przesyt

"Koniec świata" Izabelli Frączyk, to kolejna jej książka, z jaką dane było mi się zmierzyć. Muszę przyznać, że bardzo lubię czytać jej książki, ale chyba właśnie takie nastawienie rzutuje na ogólne wymagania, jakie rodzą się w mojej głowie przed ich przeczytaniem.

Tak było i tym razem. Dobra autorka, przyjemna proza, interesująca fabuła i ciekawe pióro, zatem oczekiwałam jeszcze czegoś więcej, co mogłabym pochwalić tym razem. No i przyznam szczerze, że w moim subiektywnym odczuciu książka jest bardzo przyjemna, ale zabrakło mi czegoś innego, zaskakującego. Mam poczucie, że ta pozycja nie porwała mnie tak, jak poprzednie trzy książki. 

Fabuła opisuje życie kobiety spełnionej zawodowo, ale poszukującej szczęścia w życiu codziennym. Marylka ma dobrze płatną pracę, opiekuje się bratankiem i żyje w pięknym, dużym domu. Wszystko komplikuje nadchodzący koniec świata, który pozwala uporządkowanej kobiecie na odrobinę szaleństwa. Szaleństwa okupionego konsekwencjami i absolutną zmianą  życia głównej bohaterki.

Wiem, że fabuła na pierwszy rzut oka nie zapowiada się ciekawie, ale książkę czyta się naprawdę przyjemnie. Autorka ma niezwykły dar do pisania fabuły w sposób zachęcający, intrygujący i ciekawy. Nie jest to jednak Frączyk, którą pokochałam w "Pokręconych losach Klary" <kliknij mnie>, a nawet w "Dziś jak kiedyś" <kliknij mnie>. Nie ewoluuje i jest przewidywalna, gdy ktoś z zainteresowaniem śledzi jej twórczość i czeka na kolejną książkę.

Muszę jednak podkreślić, że charakterologicznie należę do wiernych czytelniczek, które nie potrafią odpuścić książkom ulubionych autorów i z pewnością sięgnę po kolejną pozycję napisaną przez Izabellę Frączyk, by przekonać się, jaką fabułę autorka zaproponuje tym razem. 

Co więcej, nie chcę negatywnie wpłynąć na odbiór jej prozy, bo gdyby to był mój debiut czytelniczy, z pewnością odebrałabym go dużo bardziej przychylnie. Apetyt prawdopodobnie rośnie w miarę jedzenia i czasem można poczuć pewien przesyt. Niemniej jednak książkę polecam, bo uważam, że jest naprawdę przyjemna.

środa, 17 września 2014

Słodko

Tak, mam tę słabość! Wiem, że to typowa przypadłość, która dopada kobiety, ale mam ogromną słabość do czytania książek, które kończą się happy endem, książek, w których miłość zwycięża, a wszystkie perypetie rozgrywają się wokół uczuć. Czasem te książki nie muszą łechtać inteligencji, chcę po prostu szczęśliwego zakończenia i ciekawych wątków. Wiem, że to takie niepopularne, ale nie wierzę, że ludzie nie czytają takich książek.

Książka miała to, czego tak bardzo potrzebowałam. Co więcej, składa się ona z dwóch odrębnych opowiadań, dziejących się na tej samej winnicy. Muszę przyznać, że bardzo odpowiadał mi taki podział, gdyż pierwsza historia, niewymagająca tysiąca stron, okazała się doskonałą literacką odskocznią, zaś druga stanowiła swego rodzaju kropkę nad 'i', a także w doskonały sposób sprostała literackiemu niedosytowi, który pozostał po tak szybko przeczytanej pierwszej opowieści.

Fabuła obu opowiadań rozgrywa się w winnicy Ashtonów. Pierwsza historia, czyli "Smak kalifornijskiego wina", napisana przez opowiada o losach Cola Ashtona, który zatrudnia artystkę, by stworzyła logo i portrety właścicieli. Okazuje się, że oczekiwaną artystką jest kobieta, która zawróciła właścicielowi winnicy w głowie kilka lat temu, łamiąc mu serce i pozostawiając żal. Dixie McCord zdaje sobie sprawę, że stąpa po niebezpiecznym gruncie, ale chętnie sprawdzi, jak zareaguje Cole na jej osobę i na jej obecność w życiu.

To naprawdę bajkowa historia, lektura na jeden wieczór, którą przeczytałam z zapartym tchem i bardzo było mi szkoda, że tak szybko dotarłam do końca.

Tym przyjemniejsze okazało się drugie opowiadanie "Zielone winogrona", które kontynuuje losy rodziny Ashtonów, ale tym razem poznałam Abigail Ashton, dziewczynę, która przyjeżdża do winnicy, by poznać rodzinę, o której dowiedziała się niedawno. Przełamać niechęć do nowych krewnych jest dość trudno, ale udaje się. Co więcej, dziewczyna poznaje Russa, z którym na farmie spędza sporo czasu. Ich znajomość rozwija się bardzo intensywnie.

Obie opowieści nie wymagają dogłębnych analiz. Są prostymi historiami, po które sięgamy, gdy mamy ochotę odpocząć od nużącej nas rzeczywistości. To bardzo przyjemna odskocznia i jednocześnie ciekawy koncept, który ostatnio dostrzegam w literaturze obcej. Chodzi mi o fabułę zbudowaną na tej samej przestrzeni, ale opisującą odrębne przygody, innych bohaterów. Myślę, że to interesujący pomysł, którego na rynku polskiej literatury jeszcze nie miałam okazji dostrzec.

Niemniej jednak, książkę polecam, bo uważam, że jest to naprawdę przyjemna i niezobowiązująca fabuła, którą przeczyta każdy, dosłownie każdy.. i będzie zadowolony :)

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa

poniedziałek, 8 września 2014

Warto się przekonać

Po książkę "Prawie siostry" sięgnęłam głównie z ciekawości, gdy przeczytałam, że autorka akcję powieści osadziła m.in. w Bydgoszczy, a to miasto bliskie mojemu sercu. Pomyślałam, że 'raz kozie śmierć', spróbuję i zaskoczyłam się bardzo!

Muszę przyznać, że to był mój debiut czytelniczy. Choć o Marii Ulatowskiej słyszałam już wiele, to nie miałam ochoty na jej twórczość. Jakoś kojarzyła mi się z lekturą raczej przewidywalną, z rozwlekłością i rodzinną historią, która ciągnie się przez pokolenia. Wiem, że nie powinnam tak oceniać książek, których nie przeczytałam, ale czasem reaguję tak na pozycje, które cieszą się ogromnym powodzeniem. Po prostu nie mam ochoty ich czytać, bo mam poczucie, że już znam treść i nie mam potrzeby zagłębiać się w tę twórczość.

Generalnie muszę przyznać, że fabuła rozwijała się bardzo nieprzewidywalnie. Nie dostrzegłam tam też nużących wątków rodzinnych, które byłyby nie do przejścia, a także nie mogę zarzucić autorce rozwlekłego stylu. Wstyd mi strasznie, że moja wyobraźnia tak popłynęła.

Fabuła opowiada o trzech przyjaciółkach, które traktują się jak siostry. Spotykają się co roku o tej samej porze właśnie w Bydgoszczy, by dokonać życiowych podsumowań. Okazuje się, że ich życie pełne jest niespodzianek, historii zabawnych, przykrych, dotyczących konkretnego mężczyzny, ale dla mnie najbardziej interesujące było tło wydarzeń, czyli właśnie Bydgoszcz. Zdaję sobie sprawę, że nie wszyscy docenią tak szczegółowe informacje, jak nazwy ulic, przy których mieszkają bohaterowie, ale dla kogoś, kto zna miasto, to naprawdę przyjemne, gdy może osadzić poszczególnych bohaterów książki w konkretnych, znanych mu miejscach. 

Książkę polecam, bo czytało się ją naprawdę lekko. Mam delikatny zarzut, jeśli chodzi o rozwiązania, znajdujące się na końcu fabuły. Miałam wrażenie, że jest zbyt oczywiste, wręcz banalne, ale podsumowując naprawdę czuję się urzeczona historią, którą miałam okazję przeczytać. Myślę, że znajdzie się wiele czytelniczek, którym taka proza przypadnie do gustu, dlatego polecam, ale z góry ostrzega, że to fabuła pokroju seriali polskich, dostępnych w telewizji, więc, jeśli nie lubicie tego typu rozrywki, to książka może się Wam nie spodobać.

sobota, 6 września 2014

Historia inaczej

Joanna Jurgała-Jureczka w "Tajemnicach prowincji" zaskoczyła mnie połączeniem faktów historycznych z fikcją literacką. Uważam, że to bardzo interesujące zestawienie, które niestety jest rzadkością w literaturze polskiej, a przecież przyjemnie czytałoby się książkę, która prócz intrygującego romansu, ciekawej i wartkiej akcji wprowadziłaby coś jeszcze, prawdę historyczną podaną trochę inaczej niż w podręcznikach szkolnych. To byłoby naprawdę coś!

Mam jednak jeden skromny zarzut, jeśli chodzi o treść powieści. Nie ukrywam, że przeczytałam ją bardzo szybko i z wielkim zainteresowaniem, ale przeszkadzało mi rozczłonkowanie fabuły. Zbyt krótkie fragmenty nie pozwoliły poczuć klimatu i nastroju towarzyszącego bohaterom. Dużo przyjemniej czytałoby się tę prozę, gdyby była podzielona na dłuższe fragmenty. Czasem, przyznam, że się gubiłam.

Główna bohaterka, Justyna Skotnicka to skromna, acz przedsiębiorcza kobieta. W doskonały sposób poradziła sobie w nowej pracy i w nowej sytuacji rodzinnej. W jej życie z wielkim impetem wkracza jednak historia. Na początku jest to nieżyjąca hrabina, a z czasem pojawiają się jej żyjący krewni, którzy planują odzyskać rodzinne dobra. W międzyczasie pojawia się też zaginione dzieło Witkacego, które ginie po raz kolejny.. Odnajdują się klejnoty, a na horyzoncie głównej bohaterki pojawia się plan na zupełnie nowe życie.

Książka jest pełna nagłych zwrotów akcji i urywkowych dialogów, które skutecznie łączą się w całość. Zdaję sobie sprawę, że to nie jest łatwa proza. Autorka posługuje się pięknym językiem, który może być trudny w odbiorze. Mnie on zachwycił, gdyż w doniosły sposób traktuje o obyczajach i podkreśla wartość, jaką niesie za sobą przeszłość.

Mam poczucie, że to książka inna niż wszystkie. Niby przypomina lekką lekturę, a w efekcie nie należy do gatunku najłatwiejszej prozy. Zawiera w sobie wiele ciekawostek z codziennego życia na Śląsku Cieszyńskim. Myślę, że to zestawienie historii z codziennością dodaje lekturze smaczku i pewnego rodzaju doniosłości.

Książkę gorąco polecam. Bardzo chętnie sięgnęłabym po inną pozycję, która w tak zgrabny sposób połączy naszą historię ze współczesnością. Szczególnie jeśli dotyczyłaby kultury i obyczajowości, bo niewiele w literaturze polskiej współczesnej mamy takich zestawień.

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
 oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

wtorek, 2 września 2014

Ach te okładki

Wreszcie odnalazłam w sobie chęć, by sięgnąć po książkę Diane Chamberlain "Zatoka o północy". Przeczytałam tyle pochlebnych recenzji o książce i o twórczości autorki. Usłyszałam równie wiele ciepłych słów od czytelniczek, które z zapartym tchem poszukują kolejnych jej powieści. No i oczywiście moja słabość - spoglądałam regularnie na leżącą na półce mojej biblioteczki piękną okładkę, taką subtelną i zachęcającą.. I udało się! Zajrzałam do środka i po kilkudziesięciu przeczytanych stronach, przepadłam!

Muszę przyznać, że autorka z ogromnym wyczuciem buduje napięcie i prowokuje emocje u odbiorcy. Główne bohaterki, ich losy, które poznawałam, stopniowo wgłębiając się w chronologicznie umiejscowione wydarzenia, wraz z rozwijającą się akcją, bardzo przyjemnie splatały się w mojej głowie w jedną całość.

Książka momentami smutna, czasem nastrajająca optymistycznie, a na innych stronach intrygująca detektywistyczną zagadką nie pozwoliła mi się oderwać od fabuły.Faktycznie jestem w stanie potwierdzić, że kobiety taką specyfikę pisania fabuły lubią i chętnie po nią sięgają.

Co więcej, po przeczytaniu miałam wrażenie, że przeczytałam bardzo grubą sagę rodzinną. Jednak można napisać zwięźle historię, która dzieje się na przestrzeni kilkudziesięciu lat, nie nudząc odbiorcy zbędnymi szczegółami.To godne podziwu, tym bardziej, że moda na rozwlekłe sagi jest dziś wręcz nie do ogarnięcia. Sporo autorów rozbudowuje tak świat przedstawiony, że czytając fabułę mamy wrażenie, że codzienność przytłacza te ważne informacje.

"Zatoka o północy" to książka, która bardzo zachęciła mnie do czytania prozy autorki. Myślę, że w najbliższym czasie sięgnę po inne jej pozycje. Wydaje mi się, że taka rekomendacja jest najbardziej wiarygodna. Mam nadzieję, że i kolejna powieść okaże się prawdziwym literackim rarytasem! Tym bardziej, że zauważyłam, iż na polskim rynku widnieje już kilka nowych pozycji, które również kuszą piękną okładką.