poniedziałek, 30 września 2013

Dość krytycznie

Ostatni dzień miesiąca, więc bardzo pragnę podsumować moją przygodę z książką Anny Klary Majewskiej "Rok na Majorce", bo szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty tej przygody przeciągać na miesiąc kolejny.

Fabuła powtarzalna, spodziewałam się tego. Opisuje kobietę, której w życiu nie wyszło, więc próbuje odciąć się od przeszłości i zacząć od nowa.. na Majorce. Czemu nie? 

Przyznam szczerze, że sięgnęłam po tę książkę nie dla fabuły. Tym razem kierowała mną chęć poznania Majorki. Wierzyłam, że banalna fabuła pozwoli na ciekawe opisy miejsc, chciałam poczytać o tamtejszej kulturze. Nie da się ukryć, że wierzyłam w potencjał tej powieści. Wierzyłam, że nie jest ona tendencyjne wakacyjna. 

Bardzo się zawiodłam. Nie dość, że miałam do niej kilka podejść, to jeszcze czułam coraz większe wzburzenie podczas czytania. Losy głównej bohaterki absolutnie do mnie nie trafiły. Jak można budować portret kobiety wyzwolonej, która wydaje mnóstwo pieniędzy na buty, choć nie ma pracy, bardzo często chadza na imprezy różnego kalibru, nadużywając tego i owego, mającej dziecko, które wychowuje samotnie? Moja czytelnicza empatia nie potrafiła poradzić sobie z taką bohaterką, która w zamyśle ma być postacią pozytywną.

Co więcej, kwestie związane z kulturą potraktowane zostały po macoszemu, nie dowiedziałam się niczego, co mogłoby sprawić, że poleciłabym tę pozycję. To pierwsza od dłuższego czasu książka, która absolutnie mnie nie potrafiła zaintrygować. Przerzucałam kolejne karty, licząc na zwrot akcji, na coś, co mnie zainteresuje, ale do samego końca, nie udało mi się znaleźć takiego momentu. 

Książki nie polecam, ale wierzę, że znajdą się miłośnicy tej prozy, bo o gustach na moim blogu dyskutować nie zamierzam. Subiektywnie jej nie polecam. Obiektywnie - odsyłam do lektury, sami sprawdźcie, czy Wam taki styl i taka treść odpowiada.

czwartek, 26 września 2013

Życiowe treści

Cały czas chodzi za mną proza Barbary Rybałtowskiej. Dziwne to uczucie, ale postanowiłam moje doświadczenia, związane z lekturą przeczytanej jakiś czas temu książki, skonfrontować z inną jej powieścią. Ciągle myślę o tym, że ta autorka czaruje słowem, jego użyciem, subtelnymi połączeniami wątków, brakiem wulgaryzmów i dokładnością rzemiosła. Podziwiam jej talent i lekkość z jaką posługuje się piórem, więc postanowiłam sięgnąć po "Kuszenie losu", by jeszcze raz spotkać się z jej narracją i sposobem budowania fabuły. Chciałam się przekonać czy moje ostatnie wrażenia, które nie odpuszczają, są uzasadnione..

I znów mam podobne odczucia. Książkę przeczytałam jednym tchem, niemalże na bezdechu. To ciekawe, tym bardziej, że nie doświadczyłam w niej ani wartkiej akcji, ani scen mrożących krew w żyłach. Nie jest to też powieść o kobiecie sukcesu, która radzi sobie ze wszystkimi przeciwnościami losu. 
Ciągle zastanawiam się dlaczego tak bardzo podoba mi się jej proza?

Fabuła opisuje życie twórcy - Henryka Nowaka, autora książek, który ma własne wydawnictwo i pomimo obowiązków, nieustannie błądzi w świecie marzeń i iluzji. Wiąże się z Ewą, kobietą, która jest jego ostoją, ale to nie ogranicza jego podbojów. Ma słabość do Anny, która była jego miłością, wdaje się w przygodny romans. Egzystencja Henryka nie należy do nudnych i zdecydowanie nie jest przewidywalna. W jego świecie nie trudno o nagłe zwroty akcji, niczego nie można być pewnym. Na tym polega przewrotność losu, która kieruje życiem każdego.

Barbara Rybałtowska potrafi zbudować prawdziwą historię. Czytając jej książki mam wrażenie, że to mogłoby się wydarzyć. Być może dlatego, że nie potrafię przewidzieć losów głównych bohaterów? Być może chodzi o to, że autorka ucieka od schematów, którymi posługują się twórcy piszący dla kobiet? Wiem jedno. Ta proza jest dla mnie bardzo interesująca i nie ogłupia! Na pewno sięgnę po kolejną jej książkę, bo jakoś nie potrafię się oderwać od przygód i bohaterów, którymi autorka karmi swoich czytelników. 

Myślę, że w doskonałym połączeniu kunsztu słowa, dopracowanym rzemiośle, jakim jest pisarstwo i zastosowaniu przemyślanych konceptów tkwi moc tej prozy, która jest mi tak bardzo bliska. Jeśli fabuła dodatkowo zostaje okraszona inteligentnymi faktami społeczno-politycznymi i psychologicznymi, to uważam, że taki rodzaj prozy kobiecej warto polecać i promować. Tym bardziej, że jest to cały czas lekka powieść dla kobiet.

Książkę polecam osobom, które chcą przeczytać ciekawą fabułę, niekoniecznie naszpikowaną akcją, ale zawierającą doskonały portret psychologicznych głównego bohatera, a także wszystkim, którzy lubią historie rozgrywające się w społeczeństwie autorów i wydawców.

wtorek, 24 września 2013

Bajkowo

Tak bardzo mi żal, że książkę Kasi Bulicz-Kasprzak "Nalewka zapomnienia, czyli bajkę dla nieco starszych dziewczynek" tak szybko przeczytałam. Faktycznie, poznając tę prozę, poczułam powiew magicznej fabuły i bajkowej świeżości.

Przyznam szczerze, że pierwsze strony książki zaskoczyły mnie bardzo. Główna bohaterka nie była w moim odczuciu postacią pozytywną, typową dla prozy kobiecej, ale niesamowicie odpowiadał mi jej cyniczny, nieco złośliwy i wyrachowany sposób bycia. Miałam poczucie, że Jaga nie pasuje do tej książki, bo jest zbyt konkretna i nie zachowuje się jak emocjonalnie zagubiona ofiara losu. Co więcej, ona postanawia diametralnie zmienić swoje ustabilizowane życie i robi to pod wpływem sytuacji, która niejedną bohaterkę literatury kobiecej, doprowadziłaby do głębokiej depresji.

Treść z pozoru wydaje się dość powtarzalna, gdyż Jaga porzuca pracę w korporacji, swój apartament i poukładane życie na rzecz zniszczonego domu na prowincji, sielskiej atmosfery, i ... gadających zwierząt! Tak, w końcu mamy do czynienia z bajką!

Oczywiście pojawiają się też wątki rodzinne, pojawia się miłość dawna, miłość świeża i natłok tak wielu emocji, które przytłaczają główną bohaterkę. To niezwykle urocze, czytać o tym, że kobieta unika zaangażowania, ponieważ piętno przeszłości nie pozwala jej  na przyjmowanie uczuć. Ona po prostu woli bezpiecznie się odcinać od wszelkiego rodzaju przejawów sympatii. Akceptuje siebie jako zimną i oschłą kobietę. Ale do czasu..

Jak to w bajkach bywa, zło zostaje unicestwione dobrem, a miłość zawsze wygrywa z nienawiścią. No i oczywiście, utrzymując, że mamy do czynienia z bajką, musimy mieć nadzieję, że wszystko dobrze się skończy, że główni bohaterowie będą żyli długo i szczęśliwie..

Hmm.. ale jak to jest z tymi bajkami dla nieco starszych dziewczynek? Czy też się dobrze kończą? Na to pytanie odpowiedź poznacie tylko, jeśli zagłębicie się w opisywaną przeze mnie fabułę. Gwarantuję wszystkim, którzy cenią sobie prozę kobiecą, że po rozpoczęciu lektury zdecydowanie za szybko dobrniecie do jej końca.

Chciałabym także docenić język powieści, który subiektywnie bardzo mi odpowiadał. Uwielbiałam czytać zwierzęce dialogi i komentarze Jagi. To poczucie humoru niezwykle do mnie przemawia, i powoduje, że tę książkę się pochłania.

"Nalewkę zapomnienia" chcę polecić wszystkim, którzy lubią od czasu do czasu zagłębić się w magiczny świat literatury kobiecej. Ona swą formą odcina czytelnika od szarej, jesiennej rzeczywistości i ukazuje świat z lepszej strony. Szkoda tylko, że jest to bajka i że w życiu tak rzadko mamy do czynienia z tego rodzaju historiami (i nie chodzi mi tu o gadające zwierzęta).

Dziękuję za możliwość przeczytania książki autorce.
To było dla mnie fantastyczne rozluźnienie!

niedziela, 22 września 2013

Filozoficznie

Przede mną bardzo trudne zadanie, zrecenzować książkę filozofa i religioznawcy, Tadeusza Gadacza "O ulotności życia". Nie ukrywam, że autor budzi mój ogromny szacunek, gdyż wiedza, którą posiada jest olbrzymia, a sama książka zawiera w sobie sporo odnośników do dzieł myślicieli, którzy zapisali się na kartach historii. Bardzo doceniam niebywały intelekt twórcy, choć przyznam, że książka do łatwych nie należy.

Zacznę może od tego, że tytuł sugerował mi zupełnie inną tematykę. Wydawało mi się, że wykroczę poza życie doczesne w stronę nieznaną i że dzięki temu poszerzę swoją wiedzę z zakresu transcendencji. Okazało się jednak, że autor przedstawił w niniejszym zbiorze teksty traktujące o tym, co w życiu ulotne i zmienne.

Autor posługując się odniesieniami do myśli znanych filozofów, skłonił mnie do wielu przemyśleń.

Zaczęłam rozważać jego spostrzeżenia, które m.in. zmodyfikowały ogólnie przyjętą definicję szczęścia. Według autora współczesność charakteryzuje się tym, że dążenie do szczęścia zostało wyparte przez dążenie do sukcesu. Zgodzę się z tym, choć przyznam, że to przykre. 

Podobne rozważania dotyczyły kwestii przebaczenia i powiązanej z nią karą śmierci. Po lekturze zaczęłam wątpić w to, że jest ona rozwiązaniem problemów ludzi skrzywdzonych, bo przecież nic nie zrekompensuje poczucia krzywdy, która nieodwracalnie dotyka poszkodowanych.

Autor próbuje również zdefiniować kryzys w szkole, który wynika z tego, że szkoła przestała być wspólnotą, a wychowawca przestał być autorytetem. 

Muszę przyznać, że mnogość tematów, poglądów i motywów, które można odnaleźć na kartach tej książki powoduje lekki zawrót głowy i nie pozwala szczegółowo zająć się recenzowaną całością, ale filozofia ma to do siebie, że jest eteryczna i wielowymiarowa. Być może na tym polega ulotność życia, o którym czytamy w tej książce.

W mojej literaturoznawczej przygodzie miałam przyjemność obcować z ludźmi, którzy nacisk kładli na motyw podróży w literaturze. Jest ona rozumiana jako linearna wędrówka, ciągłe oddalanie się w stronę nikomu nieznaną, albo jako podróż do miejsca, z którego wyruszyliśmy - kołowe powroty. Nie ukrywam, że wiele przyjemności sprawiło mi czytanie o podróży Abrahama, która nawiązywała do podróży linearnej i o wędrówce Odyseusza, która była niewątpliwie kołowa.

Książkę polecam wszystkim, którzy doceniają filozoficzne rozważania wokół egzystencjalnych problemów współczesnego świata. 

Ja trochę żałuję, że oscylowałam wokół doczesności, a nie wyruszyłam w podróż w stronę transcendencji..

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

środa, 18 września 2013

Skandynawska płynna tożsamość

Za mną lektura dość trudnej książki. Mam na myśli oczywiście "Noc profesora Andersena". To kolejna pozycja autorstwa Daga Solstada, która igrała z moimi emocjami, dlatego, pomimo jej niewielkich rozmiarów (ponad 1oo stron), spowodowała, iż musiałam jej poświęcić bardzo dużo czasu i uwagi.

Główny bohater, profesor Andersen jest przypadkowym świadkiem morderstwa. Jego pierwszy odruch podpowiada mu, że należy tę sprawę zgłosić na policję. Chce dzwonić, ale po chwili odkłada trzymaną w dłoni słuchawkę, by po nią już nigdy nie sięgnąć. Książka to portret psychologiczny człowieka, któremu ciąży świadomość, że nie wykonał tego telefonu, ale nie tylko..

Z racji faktu, iż głównym bohaterem jest profesor mamy do czynienia z wieloma wątkami pobocznymi, które pozwalają zapomnieć o feralnej decyzji i jej konsekwencjach. W poszczególnych autorskich dygresjach poznajemy towarzystwo, którym profesor się otacza. Możemy zaobserwować wśród tych ludzi problem związany z upływającym czasem i zmianami społecznymi, które są tego efektem. Jego znajomi nie akceptują statusów społecznych narzuconych przez środowisko. Nieświadomie uciekają od zaszufladkowania. Poznajemy skandynawską obyczajowość, która nieustannie zadziwia chłodem i brakiem uzewnętrzniania emocji w relacjach interpersonalnych. Dostrzegamy nawiązania literackie, godne prawdziwego literaturoznawcy, który w specyficzny sposób przedstawia swoje zamiłowania i wybory związane z poszczególnymi etapami kariery zawodowej.

Mam wrażenie, że te wszystkie rozbudowane wywody, związane z poszczególnymi momentami życia profesora, mają odbiorcy przysłonić główny wątek tej powieści. Nieustanne wyrzuty sumienia atakujące z ogromną mocą w najmniej oczekiwanym momencie. Są one niezwykle destrukcyjne i choć tłumione, ciągle siedzą w świadomości świadka przestępstwa. 

Ciekawym fragmentem książki jest chwila, gdy nieświadomy morderca nawiązuje rozmowę z profesorem. Ów moment można uznać za kulminację wszystkich wewnętrznych frustracji, które po tym, jakże znaczącym dla fabuły spotkaniu spowodowały, iż profesor zachorował. Jego świadomość nie była w stanie znaleźć wystarczającego usprawiedliwienia, tłumaczącego brak reakcji tamtego, feralnego dnia. Profesor jako erudyta poszukujący swojej tożsamości dochodzi do momentu, w którym zaprzecza wszystkim zasadom narzuconym przez społeczeństwo, ale i to nie jest w stanie ukoić jego skołatanych nerwów. 

Książka, w mojej ocenie, jest bardzo pouczająca. To kawał ciężkiej prozy, wymagającej skupienia, czasem znajomości sytuacji politycznej, czasem świadomości literackiej, ale przede wszystkim to literatura ukazująca odbiorcy fragment skomplikowanej, ludzkiej psychiki, bo komu nie zdarzyło się popełnić błędu, który od czasu do czasu o sobie przypomina, ale jednak człowiek nie ma śmiałości, by go naprawić i tłumaczy to na sto różnych sposobów? 

To literatura, którą lubię najbardziej, ponieważ uświadamia, że w życiu czasem warto podjąć ryzyko, bo błędy lubią o sobie przypominać, a w naturze człowieka leży podporządkowanie się uwarunkowaniom społecznym. Kolejna książka Daga Solstada, która mnie nie zawiodła.

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa

piątek, 13 września 2013

Miłości

No i nadeszło moje pożegnanie z Anną Ficner-Ogonowską i jej ostatnią książką "Zgoda na szczęście". Przyznam szczerze, że z jednej strony bardzo mi szkoda, ale z drugiej.. no cóż, w tej części chyba już wszystko zostało powiedziane.

Mam poczucie, że trzecia odsłona przygód Hanki, Dominiki, Mikołaja i Przemka jest podsumowaniem ich życia po rewolucjach, o których czytałam w poprzednich częściach. Jest to niewątpliwie najspokojniejsza książka trylogii. Wszyscy bohaterowie przeżywają tym razem swoją miłość. Wreszcie mogą się nią cieszyć i odczuwać ją na wiele różnych sposobów. Okazało się, że życie, okraszone wieloma emocjami, jest o wiele ciekawsze, bo prowokuje przeróżne reakcje. Bohaterowie tej części uzmysławiają nam, że droga, którą kroczymy, nie zawsze jest usłana różami, ale kwintesencją kroczenia tą ścieżką są emocje. Czasem mamy do czynienia ze łzami, czasem towarzyszy nam radość i szczęście, a czasem mamy ochotę stanąć w miejscu i nie zrobić ani pół kroku w żadną stronę. 

"Zgoda na szczęście" to przede wszystkim zgoda na miłość, która nieustannie wdziera się w świat Hanki i próbuje w nim pozostać, a także akceptacja nowych ról, w które musi wcielić się przebojowa i niezależna Dominika. Obie kobiety muszą zawalczyć o siebie i otworzyć się na to, co dał im los. Wydawać by się mogło, że to przecież banalnie proste, ale fabuła podsuwa wiele rozwiązań, niekoniecznie racjonalnych, ale bardzo prawdopodobnych. 

Mam nieodparte wrażenie, że ta część jest bardziej psychologiczna od poprzednich tytułów. Znając charaktery poszczególnych osób towarzyszymy im w momencie, w którym wychodzą w życiu na tzw. prostą. Zaczynają egzystować i zmagać się z wewnętrznymi bolączkami, z którymi muszą sobie poradzić, by móc pożegnać się z przeszłością i zacząć żyć teraźniejszością.

W tej części podoba mi się normalność, z którą miałam do czynienia. Bardzo niewiele czytałam książek, które opisują prawdziwe życie, takie solidne, czasem wręcz nudne i naszpikowane wewnętrznymi rozterkami. Doceniam autorkę za odwagę, za to, że nie przekombinowała. Fajnie, że po tylu perypetiach główni bohaterowie otrzymali chwilę oddechu i normalności. Nie znaczy to, że wszystkie wydarzenia, o których czytamy w tej części są przewidywalne i zawsze pozytywne. Nie zrozumcie mnie źle. Chodzi mi o to, że wszystko, co wydarzyło się w tej części mogłoby się przytrafić każdemu. To taka bardzo uniwersalna historia o miłości.. a właściwie o różnych miłościach..

Książkę polecam wszystkim, którzy lubią prozę obyczajową, fabułę nieśpieszną, bohaterów emocjonalnych, wydarzenia oscylujące wokół relacji rodzinnych. To proza, która pozwala odpocząć i poczuć, że bohaterowie współcześni nie muszą zdobywać milionów, pracować w korporacjach, kochać się na pięćdziesiąt różnych sposobów i posiadać wszystko, czego tylko zapragną, gdyż ich pewność siebie otwiera wszystkie możliwe ścieżki kariery. Nie! Proza Ficner-Ogonowskiej jest obyczajowo realna. Za to bardzo ją doceniam i czekam na kolejną książkę, która już przed świętami!

poniedziałek, 9 września 2013

Nadzieje

Po raz kolejny chcę zwrócić uwagę na prozę Anny Ficner-Ogonowskiej. Tym razem będzie to druga część przygód bohaterów "Alibi na szczęście" o jakże znaczącym tytule: "Krok do szczęścia".

Faktycznie, bardzo często w naszym życiu szczęście jest tuż za rogiem, jesteśmy od niego o krok, jest już prawie w zasięgu ręki, ale ciągle bywa nieuchwytne. Chyba właśnie o tym jest ta książka. 

Dalsze losy bohaterów, poznanych przeze mnie już wcześniej, nie są przewidywalne i zdecydowanie nie są usłane różami. Ich życie to splot wielu wydarzeń, które uzmysłowiły mi jedno, że bardzo trudno przewidzieć nasze życie. Co więcej, niezwykle trudno jest wykonać ten jeden krok, który dzieli nas od spełnienia. Pozostaje nam mieć nadzieję, że wreszcie się uda i dokonamy tego. Odważymy się go wykonać i będzie on tą jedyną i właściwą drogą do szczęścia.

Czas poruszyć kwestię związaną z fabułą. Bardzo się cieszę, że drugi tom okazał się inny niż przypuszczałam. Jest niewątpliwie nieprzewidywalny, pojawiają się w nim nowe postacie i nowe wątki. Od trudnej miłości Hanki i Mikołaja autorka pozwala nam trochę odpocząć. Poznajemy Hankę i Dominikę w nowych życiowych rolach. Mamy również do czynienia z rodzinną tajemnicą, która w bardzo precyzyjny i przemyślany przez autorkę sposób wychodzi na jaw.

Muszę przyznać, że miałam trochę obaw, czy dam radę zmierzyć się z kolejnym tomem przygód nieco 'rozmemłanej' głównej bohaterki. Okazało się, że była to dla mnie wielka przyjemność. Ciągle przeżywam jej emocje i rozumiem jej zachowanie. Zresztą, wszystkie postacie są mi jakoś dziwnie bliskie. Bardzo przyjemnie jest ciepło, które czuję czytając tę lekturę. Wywołuje ona u mnie pewien spokój i odpręża, bo te wszystkie emocje, które odnaleźć można na poszczególnych kartach powieści koją i dają nadzieję. Mam poczucie, że u mnie też jutro będzie dobrze, a nawet jeśli nie, to pojutrze się poprawi, bo w końcu wszystko ma w życiu jakiś cel.

Książkę niezmiennie polecam, szczególnie tym, którzy czasem wątpią w to, że życie ma sens, bo z jej kart bije prawda, która przekonuje, że życie ów sens ma. Wiele przykrości, które spotykamy trudno wytłumaczyć, czasem te limity nas przerażają, ale uparcie będę bronić swojego przekonania, że w życiu wszystko ma swój sens! ..za to bardzo doceniam tę prozę..

..no i oczywiście za chwilę wyruszam w podróż z trzecią częścią tegoż cyklu.

wtorek, 3 września 2013

Tęsknoty

Każdy z nas ma za sobą jakąś przeszłość. Bywa ona kolażem radości, przyjemnym wspomnieniem, a także bolesnym przeżyciem czy nawet ogromnym cierpieniem. Istotą teraźniejszości jest radzenie sobie z tym, co przeszłe i choć chcielibyśmy żyć wyłącznie 'tu i teraz' to przeszłość nas kształtuje i nie możemy się od niej odciąć, choć czasem bardzo byśmy tego chcieli.

Główna bohaterka książki Anny Ficner-Ogonowskiej "Alibi na szczęście" - Hanka jest kobietą solidnie doświadczoną przez życie. Jej przeszłość wyrysowała na teraźniejszości solidne blizny, które blokują dziewczynę przed doznaniem w teraźniejszości tego, co dobre. Hanka nie potrafi otworzyć się na mężczyzn. Boi się szczęścia i miłości. Najchętniej unikałaby relacji damsko-męskich.

Czytając, poznajemy kolejnych bohaterów, zatapiamy się w świecie przedstawionym, zanurzamy się w nim po same uszy i co najważniejsze.. tę książkę czytamy sercem. Jest ona napisana w tak niezwykły sposób, że otwiera duszę na wszelkie tęsknoty związane ze wspomnieniami, z zapachami dzieciństwa, z prawdziwą miłością i szczęściem, z poczuciem bliskości i przynależności do miejsc, w których człowiek czuje się bezpieczny. 

Nie potrafię traktować prozy Anny Ficner-Ogonowskiej beznamiętnie, ponieważ pewne obawy głównej bohaterki towarzyszą i mojej egzystencji. Często zastanawiam się czy człowiek, który przeżył w przeszłości tragedię może czuć się szczęśliwy w teraźniejszości bez odrobiny poczucia winy? Czasem mam wrażenie, że nie wypada się cieszyć, gdy los w przeszłości dotkliwie nas doświadczył. Mam wrażenie, że wszystkie złe przeżycia powodują, iż człowiek w teraźniejszości jest naznaczony i podatny na kolejne ciosy od losu.

Książka ma nam jednak uświadomić, że człowiek szczęśliwy nie musi czuć się winny, nie musi posiadać żadnego alibi. Szczęście po prostu istnieje i towarzyszy (w czystej postaci) nawet tym, którzy mieli z nim problem w przeszłości. 

Przyznam szczerze, że to pokaźnych rozmiarów proza, która bardzo drobiazgowo traktuje przeżycia wewnętrzne głównych bohaterów. Muszę jednak przyznać, że w żadnym razie nie powodowała mojego zniecierpliwienia. Co więcej, miałam ochotę poznać każdy detal rozumowania opisywanych szczegółowo postaci. Chciałam zrozumieć w jaki sposób rodzi się miłość, z czym musi zmagać się główna bohaterka, gdy unika odpowiedzi na zadawane jej pytania. Te szczegółowe opisy pozwalają wgryźć się w psychikę postaci. To bardzo ważne, w tej pisanej emocjami, książce. Tu wszystkie sprawy sercowe rozłożone są na części pierwsze i okraszone szybką analizą Dominiki, dobroduszną radą pani Irenki i przepuszczone przez sito innych, równie specyficznych bohaterów. 

Pokochałam tę książkę. Uważam, że to proza z sercem. Fabuła bywa dość monotonna, bo ileż można czytać o tym, jak mężczyzna bardzo chce, a kobieta go unika? Nie o to w tej książce chodzi. Istotą jest to, że za każdym czynem, ukryto kawał emocji, a z kolei emocje te wynikają z przeszłości. 

Książkę polecam wszystkim, którzy nie potrafią obojętnie podchodzić do życia. Ot tak, po prostu!

Ja z kolei już nie mogę doczekać się kolejnej części przygód moich wrześniowych bohaterów, którą nota bene mam pod ręką i za chwilkę rozpocznę.