Ostatni dzień miesiąca, więc bardzo pragnę podsumować moją przygodę z książką Anny Klary Majewskiej "Rok na Majorce", bo szczerze powiedziawszy, nie mam ochoty tej przygody przeciągać na miesiąc kolejny.
Fabuła powtarzalna, spodziewałam się tego. Opisuje kobietę, której w życiu nie wyszło, więc próbuje odciąć się od przeszłości i zacząć od nowa.. na Majorce. Czemu nie?
Przyznam szczerze, że sięgnęłam po tę książkę nie dla fabuły. Tym razem kierowała mną chęć poznania Majorki. Wierzyłam, że banalna fabuła pozwoli na ciekawe opisy miejsc, chciałam poczytać o tamtejszej kulturze. Nie da się ukryć, że wierzyłam w potencjał tej powieści. Wierzyłam, że nie jest ona tendencyjne wakacyjna.
Bardzo się zawiodłam. Nie dość, że miałam do niej kilka podejść, to jeszcze czułam coraz większe wzburzenie podczas czytania. Losy głównej bohaterki absolutnie do mnie nie trafiły. Jak można budować portret kobiety wyzwolonej, która wydaje mnóstwo pieniędzy na buty, choć nie ma pracy, bardzo często chadza na imprezy różnego kalibru, nadużywając tego i owego, mającej dziecko, które wychowuje samotnie? Moja czytelnicza empatia nie potrafiła poradzić sobie z taką bohaterką, która w zamyśle ma być postacią pozytywną.
Co więcej, kwestie związane z kulturą potraktowane zostały po macoszemu, nie dowiedziałam się niczego, co mogłoby sprawić, że poleciłabym tę pozycję. To pierwsza od dłuższego czasu książka, która absolutnie mnie nie potrafiła zaintrygować. Przerzucałam kolejne karty, licząc na zwrot akcji, na coś, co mnie zainteresuje, ale do samego końca, nie udało mi się znaleźć takiego momentu.
Książki nie polecam, ale wierzę, że znajdą się miłośnicy tej prozy, bo o gustach na moim blogu dyskutować nie zamierzam. Subiektywnie jej nie polecam. Obiektywnie - odsyłam do lektury, sami sprawdźcie, czy Wam taki styl i taka treść odpowiada.