Przyznam szczerze, że Ewa Bauer jest dla mnie zupełnie nową postacią wśród polskich autorek. Założyłam zatem, dość niesprawiedliwie, że skoro wiem na jej temat niewiele, to zapewne jest pisarką jednej powieści, ale trzymając w ręku jej książkę dowiedziałam się, że nie jest debiutantką. Pomimo, że nie słyszałam o jej książkach, trzymając „Kruchość jutra” w dłoniach, nie mogłam jej nie przeczytać, bo przecież każdemu twórcy należy się szansa, nawet temu, o którym wiemy niewiele.
Z racji faktu, iż wyczytałam, że autorka jest z wykształcenia prawniczką wiedziałam, że jeśli w książce zdarzą się wątki związane z prawem, będą one wiarygodne i faktycznie wyczułam ten specyficzny prawniczy język, który zgrabnie wkradł się w powieść podczas opisów sprawy rozwodowej głównej bohaterki, ale zaraz podkreślę, że był on niewątpliwie przyjemny w odbiorze i nie przypominał fachowego, prawniczego bełkotu. Co więcej, sposób prowadzenia narracji był bardzo konkretny, autorka nie stosowała wielostronicowych dygresji, zauważalne były uproszczenia w fabule, które irytowały swoją pretensjonalnością, ale jej proza okazała się bardzo przemyślana i rzetelna. W efekcie książkę czytało się bardzo przyjemnie.
Jeśli miałabym sklasyfikować treść powieści, to niewątpliwie jest to psychologiczna literatura kobieca, która opisuje historię Anny – mężatki, matki bliźniaków, kobiety zdradzonej i niespełnionej. Jej życie nabiera tempa w momencie, gdy odnajduje wiadomość, która niszczy zaufanie, jakim obdarzyła swojego męża. Historia zaczyna się bardzo klasycznie, dlatego nabrałam wielu obaw, że losy głównej bohaterki niczym już mnie nie zaskoczą. Okazało się jednak inaczej. Anna odeszła od męża i związała się z Michałem – idealnym, empatycznym i troskliwym mężczyzną, który na kartach książki spełniał niewątpliwie rolę księcia z bajki. Zły mąż, cudowny kochanek, brakowało tylko szczęśliwego zakończenia, którego obawiałam się bardzo, ponieważ wierzyłam w to, że książka będzie miała głębsze przesłanie i zaskoczy mnie nagłym zwrotem akcji.
Okazało się, że autorka bardzo sprytnie udowodniła, iż pospieszyłam się z oceną treści, gdyż nie przewidziałam, że wpadłam w sidła, które zastawiła na swoich czytelników. Fakty, którymi byłam karmiona przez większą część powieści nabrały smaku, gdy okazało się, że prawda wygląda zupełnie inaczej. Jak? O tym nie będę pisać, bo popsułabym radość czytania tym, którzy sięgną po tę lekturę.
Z racji faktu, iż wyczytałam, że autorka jest z wykształcenia prawniczką wiedziałam, że jeśli w książce zdarzą się wątki związane z prawem, będą one wiarygodne i faktycznie wyczułam ten specyficzny prawniczy język, który zgrabnie wkradł się w powieść podczas opisów sprawy rozwodowej głównej bohaterki, ale zaraz podkreślę, że był on niewątpliwie przyjemny w odbiorze i nie przypominał fachowego, prawniczego bełkotu. Co więcej, sposób prowadzenia narracji był bardzo konkretny, autorka nie stosowała wielostronicowych dygresji, zauważalne były uproszczenia w fabule, które irytowały swoją pretensjonalnością, ale jej proza okazała się bardzo przemyślana i rzetelna. W efekcie książkę czytało się bardzo przyjemnie.
Jeśli miałabym sklasyfikować treść powieści, to niewątpliwie jest to psychologiczna literatura kobieca, która opisuje historię Anny – mężatki, matki bliźniaków, kobiety zdradzonej i niespełnionej. Jej życie nabiera tempa w momencie, gdy odnajduje wiadomość, która niszczy zaufanie, jakim obdarzyła swojego męża. Historia zaczyna się bardzo klasycznie, dlatego nabrałam wielu obaw, że losy głównej bohaterki niczym już mnie nie zaskoczą. Okazało się jednak inaczej. Anna odeszła od męża i związała się z Michałem – idealnym, empatycznym i troskliwym mężczyzną, który na kartach książki spełniał niewątpliwie rolę księcia z bajki. Zły mąż, cudowny kochanek, brakowało tylko szczęśliwego zakończenia, którego obawiałam się bardzo, ponieważ wierzyłam w to, że książka będzie miała głębsze przesłanie i zaskoczy mnie nagłym zwrotem akcji.
Okazało się, że autorka bardzo sprytnie udowodniła, iż pospieszyłam się z oceną treści, gdyż nie przewidziałam, że wpadłam w sidła, które zastawiła na swoich czytelników. Fakty, którymi byłam karmiona przez większą część powieści nabrały smaku, gdy okazało się, że prawda wygląda zupełnie inaczej. Jak? O tym nie będę pisać, bo popsułabym radość czytania tym, którzy sięgną po tę lekturę.
Po przeczytaniu tak niepozornej pozycji został w mojej głowie wątek, poruszony przez autorkę, który mnie zastanawia. Decyzje podejmowane pod wpływem impulsów niekoniecznie są dobre, a wiara w bezinteresowność nie zawsze się sprawdza. Jak wyczuć intencje innych ludzi? Kiedy można przyjąć pomoc, a kiedy warto samodzielnie radzić sobie z przeszkodami? Odpowiedź na te pytania nie jest możliwa. Myślę, że to główny wątek psychologiczny lektury. Autorka uczy nas, że dziś podjęte decyzje, powodują kruchość jutra, bo tak naprawdę nigdy nie wiemy, jakie będą ich konsekwencje, ale na tym polega nieprzewidywalność naszej egzystencji.
Polecam książkę wszystkim, którzy lubią być pozytywnie zaskoczeni i zmotywowani do przemyśleń.
Cieszę się, że autorka wybroniła się i zasłużyła na Twoją pochlebną opinię:)
OdpowiedzUsuńWidzę, że masz skłonności do analizy psychologicznej, podobnie jak ja. Zagadnienia i pytania, które przytaczasz zaciekawiły mnie na tyle, że pewnie przeczytam tę książkę:)
..no generalnie polecam, choć nie ukrywam, że książka ma swoje wady, ale czego nie wybacza się letnim lekturom.. ;)
OdpowiedzUsuńNo tak, w końcu mają za zadanie oderwać nas od problemów i codzienności, to trudne zadanie, więc muszą się imać różnych sposobów:)
UsuńP.S Dlaczego wszystkie wypowiedzi zaczynasz "..."?:)
..dwie kropki.. hmm.. to długa historia, ale zaczęło się od krótkich wiadomości tekstowych, w których stosowałam bezosobowe frazy (które zdaniem nie były), by wyrazić kilka myśli na raz, a potem.. samo się zadziało, podczas dialogu wirtualnego stosuję dwie kropki, które są sygnałem, że to nie jest jeszcze ostateczne moje słowo ;)
OdpowiedzUsuń