wtorek, 31 grudnia 2013

Kończąc stary rok

Ostatni tegoroczny wpis chciałabym poświecić książkom, o których nie pisałam, a które bardzo chciałabym polecić, bo zostały w moim serduchu na dłużej.

Pierwszą z tych pozycji i niezaprzeczalnie najbliższą memu sercu jest "Dom Kalifa. Rok w Casablance". Autor książki, mieszkający w Anglii Tahir Shah, postanawia przenieść się do Maroka i tam ułożyć swoje życie. Poznajemy jego perypetie związane z obcą kulturą, nietypową codziennością i relacjami, które od podstaw nawiązuje z mieszkańcami Casablanki. Co więcej, całość okraszona jest tak niebywałym poczuciem humoru, które niweluje wszystkie przykre przygody, jakie na swej drodze spotyka. Tę książkę mogę polecić w każdym kontekście. Jest świetna, jeśli chcemy zanurzyć się w innej rzeczywistości, opisanej przez człowieka z ogromnym dystansem do świata i wrodzoną siłą pozytywnego myślenia. Dla mnie to książka o pięknie Maroka, o tradycji, która jest święta i o ludziach, żyjących bez pośpiechu, z uśmiechem witających każdy kolejny dzień, niezależnie od tego, co ze sobą niesie. 

Chciałabym wspomnieć też o pisarzu, który jest moim prywatnym odkryciem i niewątpliwie zawrócił w mojej głowie dość skutecznie, bo bardzo lubię jego twórczość. Jest to Paul Auster, pisarz amerykański, którego poznałam dzięki "Księdze złudzeń". Nigdy nie zapomnę tej książki i tego, ile zaskoczeń dzięki niej przeżyłam. Jak można tworzyć w literaturze nieme kino? Paul Auster robi to fenomenalnie! Jego powieści są próbą przekroczenia granic, tworzą paradoksy, budują świat surrealistyczny, ale nie odbiegają od norm, które wykorzystuje codzienność. W tej książce mamy do czynienia z emocjami warunkującymi ludzkie życie. Piszę o "Księdze złudzeń", ale to nie znaczy, że inne jego książki nie są warte uwagi. Wręcz przeciwnie, ja polecam wszystkie pozycje, które stworzył Paul Auster. Wiem, że to literatura dla określonej grupy odbiorców, ale dziś piszę o moich literackich bestsellerach. Książki Austera zdecydowanie należą do tej grupy!

Kolejna książka wywoła w mojej głowie najwięcej emocji. Bo jak można pozwolić sobą tak pomiatać? Jak można wierzyć, że miłość aż tak boli? Myślę tu o książce "Strefa cienia. Trzy lata z psychopatą" Wiktorii Zender. Pamiętam te wszystkie emocje, które nie pozwalały mi doczytać kolejnej strony. Byłam wręcz oburzona postępowaniem głównej bohaterki. Z psychologicznego punktu widzenia i jako czytelnik-obserwator, rozumiałam, dlaczego główna postać zachowuje się jak ofiara. Z mojego, subiektywnego punktu widzenia, to była najstraszniejsza historia, jaką przeczytałam. Siedzi we mnie do dziś i uważam, że warto mówić o tym problemie, bo nie jest on jednostkowy, a być może otworzy oczy innym, którzy nie potrafią się zachować wobec krzywdzonych kobiet.

Moją uwagę skupiłam również na książce Artura Domosławskiego "Kapuściński non-fiction". Bardzo cenię Kapuścińskiego jako pisarza-reportera i przyznam szczerze, że irytowały mnie opinie, które próbowały jego twórczość odbarwić, nieustannie zarzucając mu brak rzetelności podczas pisania. To przecież oczywiste, że twórca wybiórczo porusza się po przestrzeni, którą opisuje. Nawet tworząc reportaże, posługując się faktami i odwołując się do zastanej rzeczywistości postrzeganie każdego człowieka jest inne i każdy ma prawo do uwydatnienia tego, co dla niego bardziej wartościowe. Co ważne, to była pierwsza książka, która rozpoczęła tak intensywną dyskusję o tym, czy należy biografię ważnej osobistości traktować wybiórczo i przedstawiać pozytywy z życia twórcy, czy może należy pisać o wszystkim, o romansach, wadach, codziennych problemach, które co prawda nie miały bezpośredniego wpływu na twórczość, ale tworzyły opisywaną w biografii postać. Bardzo doceniam Domosławskiego, bo uważam, że ta pozycja nie jest przegadana i nudna. Uważam, że jego książka przedstawia człowieka, z którego zdarta została maska geniuszu. Ta książka opisuje człowieka z krwi i kości, człowieka o ogromnym talencie i ciekawości świata. Bardzo tę pozycję polecam!

Książka obyczajowa, o której chciałabym napisać to "Norwegian Wood" Murakamiego. Przyznam szczerze, że jego twórczość okazała się dla mnie prawdziwym odkryciem. Tym bardziej, że długo wzbraniałam się przed czytaniem jego prozy, twierdząc, że i tak poznam pióro tłumacza, a nie mistrza Murakamiego, o którego kunszcie pisarskim tyle się nasłuchałam. "Norwegian Wood" było pierwszym podejściem i uważam, że to był strzał w dziesiątkę. Historia, którą przedstawił Murakami okazała się niezwykle plastyczna i inna niż te przedstawiane przez twórców z Europy i Ameryki. Stwierdzam, że to zupełnie inna wrażliwość niż ta, z którą do tej pory miałam przyjemność obcować. Murakami porusza te struny naszej duszy, do których inny pisarz nie jest w stanie dotrzeć. Za to bardzo cenię jego książki, bo po "Norwegian Wood" przeczytałam wiele innych jego propozycji.

Ostatnia lektura, to książka Mendozy "Brak wiadomości od Gurba". Dziwna pozycja, ale chciałabym skończyć tę listę moich prywatnych bestsellerów pozytywnie, a ta lektura, choć nie jest gruba, to ubawiła mnie do łez. Autor po mistrzowsku zakpił ze świata, wprowadzając jako głównego bohatera kosmitę, oceniającego Ziemię z logiczną dokładnością. Przyznam szczerze, że to zestawienie kosmity-narratora jest doskonałym sposobem na poprawę nastroju. Tym bardziej, gdy jego podróż w poszukiwaniu Gurba i walka ze światem i obcą kulturą są dla nas, żyjących na Ziemi, banalną codziennością. Fenomenalna pozycja - kto czytał, ten wie!


Kończąc, muszę podkreślić, że książek, o których chciałabym napisać jest dużo więcej, ale ograniczę się do tych pięciu. Przynajmniej w tym roku. Co przyniesie rok 2014? Mam nadzieję, że same pozytywne propozycje książkowe. Tego z całego serducha Wam wszystkim życzę, dziękując jednocześnie, że do mnie zaglądacie.

poniedziałek, 30 grudnia 2013

Sensacja inaczej

Z racji faktu, iż chętnie sięgam po różnego rodzaju literaturę, tym razem z nieukrywaną radością zajrzałam pod okładkę książki "Porachunki", którą napisał Tonino Benacquista. No i przyznam szczerze, że to było naprawdę interesujące doświadczenie. Powieść, która po wstępnym rozeznaniu miała być naszpikowana akcją, sensacją i niezłą porcją adrenaliny, bo opowiada o  ucieczce świadka koronnego przed bossami mafii, którzy za wszelką cenę chcą się pozbyć problemu i wyrównać rachunki, okazała się zupełnie inaczej napisana niż przypuszczałam. 

Książka, która od 4 grudnia trafiła na półki w księgarniach poprzedziła premierę filmu Luca Bessona. Jej okładka sugeruje, kogo z aktorów będzie można obejrzeć w głównych rolach.

Fabuła powieści opowiada o losach rodziny Blake'ów. Jest to ich nowe nazwisko, wprowadzają się do nowego domu na francuskiej prowincji, gdzie starają się normalnie funkcjonować. Jednak ogólnie przyjęte zasady, które obowiązują w zamkniętym środowisku są dla nich nie do przyjęcia. Starają się na swój własny sposób radzić ze wszelkimi niedogodnościami. Przyznam szczerze, że bardzo odpowiada mi inteligentna i nieco ironiczna formuła, z jaką opisane są poszczególne przygody bohaterów.

Główny bohater, Frederick Blake, postanawia zostać pisarzem. Ten pomysł spada na niego, jak grom z jasnego nieba, gdy w swoim nowym domu znajduje maszynę do pisania. Dzięki pisarskim fragmentom, które zawarte są w treści książki mamy do czynienia z pewnego rodzaju retrospekcją. Dowiadujemy się kim jest Giovanni Manzoni? Poznajemy jego gangsterską przeszłość i specyficzne poglądy.

Czytając poszczególne rozdziały poznajemy również pozostałych członków tej specyficznej rodziny. Co więcej, uważam, że wszystkich Blake'ów warto poznać głębiej, bo reprezentują zadziwiające charaktery i nieszablonowe osobowości. Fred Blake próbuje za wszelką cenę nie zatracić siebie i swoich wypracowanych przez lata zasad. Jego żona poszukuje akceptacji w organizacjach charytatywnych. Oswaja nowe środowisko poprzez zanurzenie w kulturze, architekturze i obyczajowości. Dzieci próbują wywalczyć swoją pozycję w grupie rówieśniczej z niebywałą precyzją. Poprzez obserwację i skuteczne działanie bez pudła realizują swoje zamierzenia. Każdy z Blake'ów stara się na swój, dość oryginalny, sposób oswoić nową teraźniejszość, wejść w nową społeczną rolę i zacząć życie od nowa, już po raz kolejny. Na tym polega program ochrony świadków. 

Czytałam, że to portret gangstera, ale z perspektywy krzywego zwierciadła. Mam wrażenie, że w tej książce można doszukać się wielu analogii, które odnoszą się do życia w grupie społecznej. Bo czy przeciętny człowiek nie próbuje dostosować się do otaczającego go społeczeństwa? Czy nie próbuje poznać specyficznych dla tego otoczenia smaków, zapachów, miejsc i zwyczajów? To również książka o społeczeństwie, w którym panuje pewnego rodzaju fałsz. Owszem, rodzina Blake'ów opisana jest nieco groteskowo. Ich reakcja na społeczne wykluczenie bywa co najmniej kontrowersyjna. Uważam, że to właśnie mocna strona fabuły. Czytelnik nigdy nie będzie w stanie przewidzieć jak zachowa się członek rodziny Blake'ów.

Książka zbliża nas także do świata włoskiej mafii, która nigdy zdrajcom nie wybacza i która kieruje się surowymi zasadami. Zdaję sobie sprawę, że całość fabuły opiera się na skrajnościach i kontrastach. Bywa zarówno śmiesznie, jak i brutalnie. Bohaterowie oscylują wokół tych skrajnych emocji, co sprawia dość abstrakcyjne wrażenie podczas lektury.

Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam tak spokojnej książki, która traktuje o mafii. Nie zdarzyło mi się dotychczas śmiać, gdy opisywane było ludzkie nieszczęście i właśnie te emocje są dla mnie abstrakcyjne, i właśnie dlatego polecam tę książkę! Film nie odda tych wszystkich wrażeń, które dzieją się na kartach powieści i powodują, że treść jest wielowymiarowa i można ją interpretować na różne sposoby.

Książkę dostałam dzięki uprzejmości

niedziela, 29 grudnia 2013

Miasto czy wieś?

Święta, święta i po świętach.. ale między kolejną porcją przepysznej rybki i niezwykle aromatycznego makowca, udało mi się przeczytać książkę Izabelli Frączyk "Dziś jak kiedyś". Jest to jej trzecia powieść, którą znam. Muszę przyznać, że po tę książkową pozycję sięgałam przekonana, że to będzie prawdziwa literacka uczta, ponieważ dwie jej poprzednie książki zapadły głęboko w moją pamięć. Bardzo lubię to specyficzne literackie poczucie humoru, które wplecione jest w narrację. Lubię, gdy główne postaci mają dystans do siebie i potrafią odnaleźć w codzienności powody do konstruowania żartów sytuacyjnych na poziomie. To prawdziwa sztuka, którą cenię w życiu i w literaturze.

Właśnie takie są książki Izabelli Frączyk. Czytam je z uśmiechem. Fabuła bywa w nich kwestią dyskusyjną, poprzednie książki uświadomiły mi, że ta proza nie jest po to, by bohaterom działo się źle. Ona tworzy historie pozytywne. Być może są to babskie czytadła, ale dowcip, jakim są okraszone bardzo mi odpowiada. 

Książka, o której dziś piszę jest właśnie kolejną pozycją z cyklu lektur pozytywnych. Na początku bardzo mnie irytowało jakieś takie literackie niedopracowanie. Miałam wrażenie, że czytam coś stworzonego bez polotu. Bohaterowie jednowymiarowi, wydarzenia banalne, fabuła przewidywalna, a przede wszystkim brak tego, co w prozie Izabelli Frączyk doceniam. Nie ukrywam, że byłam zawiedziona, ale postanowiłam dać szansę autorce, którą naprawdę bardzo cenię za jej dwie poprzednie książki. No i faktycznie, fabuła się rozkręciła. Było warto tę książkę przeczytać, choć mam poczucie pewnego niedopracowania, które dostrzec można na początku. Autorka wykorzystuje utarte schematy, by zacząć budować swoją historię. To nudne.

Aleksandra to główna bohaterka, która uciekła od wielkomiejskiego zgiełku w stronę sielskiego spokoju. Uciekła od męża, od pracy w korporacji, by rozwijać swoje umiejętności zawodowe w wytwórni win. Kobieta po przenosinach nie potrafi odnaleźć się w nowej przestrzeni, gdzie obcowanie z ludźmi i z ich problemami jest codziennością. Aleksandra zyskuje wielu znajomych. To różni ludzie, niekoniecznie są życzliwi. Kobieta poszukując spokoju skutecznie wplątuje się w kolejne afery. Na kartach powieści znajduje się również wątek kryminalny, także zdecydowanie nie możemy założyć, że życie Aleksandry na wsi jest spokojne.

Co więcej, w życiu kobiety pojawia się dwóch mężczyzn, którzy starają się o jej względy. Ola czuje, że na wsi pielęgnuje się relacje międzyludzkie, że nie można odciąć się od ludzi tak, jak robiła to w mieście. Gdy ktoś był niewygodny, kończyła telefoniczne połączenie, nie odpisywała na maile i kontakt się urywał. Wieś kierowała się innymi prawami. To jej przeszkadzało. Chciała wrócić do świata, który był poukładany, poniekąd ekskluzywny i przewidywalny. Co w efekcie wybrała? Jak potoczyły się jej losy?

Myślę, że warto przeczytać tę książkę, by odpowiedzieć sobie na te pytania i być może zastanowić się nad priorytetami, które dominują w naszym życiu. Autorkę doceniam za to, że buduje dwa równoległe światy i za to, że nagradza tych, którym początek książki kojarzy się dość schematycznie, bo czytając kolejne strony napięcie naprawdę rośnie, akcja się rozwija, a bohaterowie wplątują się w niezwykłe przygody.

W efekcie książkę polecam. Warto się z nią zaszyć gdzieś w domowych pieleszach i dać autorce szansę na to, by wprowadziła w naszą czasoprzestrzeń pozytywne książkowe emocje.

poniedziałek, 23 grudnia 2013

Pogodna lektura

Moja ostatnia książka Magdaleny Witkiewicz, do której mam dostęp, to "Ballada o ciotce Matyldzie". Przyznam, że bardzo przypadły mi do gustu jej powieści i szkoda mi, że przeczytałam już niemal wszystkie. Polubiłam je głównie za to, że każda z książek traktuje o czymś innym, że każda jest na swój sposób odrębną całością, innym egzystencjalnym problemem, kryjącym głębsze przesłanie.

"Balladę o ciotce Matyldzie" mogę porównać do pogodnej rozprawy, która porządkuje emocje po przykrych życiowych wydarzeniach. Autorka próbuje uzmysłowić nam, że nie jesteśmy wieczni, dlatego warto do życia podchodzić z uśmiechem, z optymizmem i z wiarą w sukces. W ten sposób zaskarbimy sobie zaufanie innych, a także cenną przyjaźń.

Główna bohaterka, po śmierci ciotki, układa swoje życie od początku. Nie jest to takie proste, gdy ma się malutką córeczkę - pierwsze dziecko i nieodpowiedzialnego męża, który jest marynarzem i naukowcem. Życie nie oszczędza Joanny, ale prowokuje ją do ciągłej walki. Umierająca ciotka pozostawia po sobie tajemniczy biznes i przyjaciół, którzy mają pomóc samotnej Joannie w dojściu do względnego ładu. Sytuacja głównej bohaterki komplikuje się nie raz, ale dzięki pomocy nabytych (poniekąd w spadku) przyjaciół dziewczyna zaczyna układać swoje życie i powoli osiąga sukcesy na różnych płaszczyznach.

Zdaję sobie sprawę, że w książkach Magdaleny Witkiewicz wiele się dzieje, że rozwiązania zwykle są pozytywne, a życie głównych bohaterów się układa. Wiem, że piszę o fikcji literackiej, ale chciałabym, żeby każdy z nas miał możliwość poczuć, choć przez chwilę, że jest kochany, że ma życzliwych przyjaciół i czuje się spełnionym człowiekiem. 

Mam czasem wrażenie, że właśnie w książkach ludzie są bardziej życzliwi i pogodni, że mają zwyczaj pomagać bliźniemu, że nie zazdroszczą, gdy komuś się powodzi, że potrafią słuchać drugiego człowieka i reagować na emocje, które ich otaczają. Mam wrażenie, że w życiu tych bohaterów pozytywne usposobienie przekłada się na ich sukcesy.

Lekturę polecam każdemu, kto lubi ciepłe obyczajowe treści. Uważam, że to godna polecenia pozycja dla wszystkich, którzy w świątecznym rozgardiaszu mieliby ochotę przeczytać coś przyjemnego. Bardzo chciałabym, by ta książka skłoniła do głębszej refleksji, być może udzielił mi się przedświąteczny nastrój, ale naprawdę mam poczucie, że dając drugiemu bezinteresownie odrobinę siebie, możemy zyskać dużo, dużo więcej..

sobota, 21 grudnia 2013

Świat programowania i samorealizacji, czyli o NLP

Jakoś poza beletrystyką zaglądam coraz częściej do książek, które poszukują odpowiedzi na nurtujące mnie pytania. Jedną z takich pozycji jest książka "NLP Wprowadzenie do programowania neurolingwistycznego", którą popełnili Joseph O'Connor i John Seymour.

Może zacznę od tego, że chciałabym wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi autorom tej książki.  Sama nazwa, choć brzmi dość tajemniczo, składa się z trzech elementów. Neuro - związane jest z naszym układem nerwowym i procesami myślowymi, które w organizmie zachodzą. Lingwistyczne - dotyczy języka, który pozwala nam komunikować myśli i oddziaływać słowami na innych. Programowanie - nawiązuje do pewnego rodzaju nawyków, które w sobie wykształcamy i które możemy w sobie wypracować.

Przyznam szczerze, że czytając tę książkę, miałam wrażenie, że poruszam się po delikatnej tematyce w dość bezduszny sposób. Książka jest bardzo fachowa, co nie znaczy, że trudna w odbiorze. Autorzy posługują się wieloma ułatwiającymi zrozumienie rozwiązaniami. Metody, o których piszą  wizualizują, w książce jest wiele schematów i rysunków, a trudniejsze fragmenty wzbogacone są przykładami. Muszę przyznać, że już dawno nie czytałam tak dopracowanej o wszelkie szczegóły pozycji. Co do jakości, nie mam najmniejszych wątpliwości, że jest to książka godna polecenia i warta uwagi. Szczególnie dla tych, którzy chcieliby zgłębić tę tematykę.

Sama metoda neurolingwistycznego programowania do mnie nie przemawia. Uważam, że sposób, który przedstawiają jej twórcy, jest zbyt powiązany z manipulacją. Jestem przekonana, że firmy marketingowe, korporacje i trenerzy personalni posługują się tą metodą, gdyż jest ona niewątpliwie dość agresywna.

Co do skuteczności NLP mam ambiwalentne uczucia, bo uważam, że autorzy wskazują na pewne prawdy związane z naszym zmysłowym postrzeganiem świata, z nawykami, które możemy w sobie wypracować od nowa, ale wszystko wymaga czasu i chęci. Chęci związanej z wyruszeniem do wnętrza siebie i z budowaniem od nowa swoich przyzwyczajeń. Może się  to wiązać z poszukiwaniem przykrych emocji, z których powinniśmy się oczyścić, by budować coś lepszego. Uważam, że to trudne. 

Z pełną odpowiedzialnością chciałabym polecić tę książkę wszystkim, którzy poszukują sposobów skutecznego działania i samorealizacji. To książka, która rzetelnie prezentuje jedno z wielu rozwiązań. Być może będzie ono dla Ciebie ciekawą propozycją..

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
 oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

poniedziałek, 16 grudnia 2013

Obyczajowo rozsmakowana

Prozę Magdaleny Witkiewicz szczerze pokochałam i to uczcie po przeczytaniu kolejnej książki jest jeszcze silniejsze. To proza lekka, aczkolwiek mistrzowsko porusza sznureczki mojej wyobraźni i dociera do zakamarków emocji, które gdzieś są we mnie głęboko ukryte. Czytając "Zamek z pisku" miałam nieodparte wrażenie, że zanurzam się w historię życia Weroniki, ale o jej szczegółach za chwilkę.

Muszę przyznać, że byłam nieco sceptyczna, gdy sięgałam po tę pozycję, bo stwierdziłam, że fabuła mnie nie interesuje, ale książki Magdaleny Witkiewicz mają to do siebie, że czytam je bez opamiętania. Fabuła mi nie odpowiada, bohaterowie irytują, ale jeszcze jedną i kolejną stronę, aż okazuje się, że jestem w połowie lektury i faktycznie czytam z zainteresowaniem. Jeszcze nie odkryłam jak to się dzieje, ale fenomenalnie łatwo wychodzi mi zatapianie się w świecie przedstawionym przez Magdalenę Witkiewicz.

Tym razem poznałam historię Weroniki, kobiety, która bardzo pragnie urodzić dziecko. Początkowo ta bohaterka mnie przerażała i wybitnie irytowała. Po pierwsze, jej problem jest dla mnie nieco odległy. Po wtóre, kobieta zachowywała się tak nieprzyjemnie wobec swojego męża i całego niesprawiedliwego świata, że miałam ochotę dla zasady i na złość bohaterce zamknąć tę książkę i nie czytać dalej. Okazało się, że jej małżeństwo stało się instytucją służącą do celów prokreacyjnych, pozostało odarte z wszelkiej intymności i z emocji, gdyż Weronika postawiła sobie cel, który miała zamiar zrealizować ze swoim mężem.

Możemy podejrzewać, że autorka trochę swoich czytelników postanowiła zwieść, stworzyła bowiem przeszkody, które miały sprawdzić charaktery głównych bohaterów, ich wolę walki i głębię uczucia. Ponadto w życiu kobiety pojawił się inny mężczyzna, Kuba, który okazał się być powiernikiem kłębiących się w kobiecie emocji.

Czytając tę niewinną lekturę, w pewnym momencie miałam wrażenie, że się pogubiłam. Autorka tak sprytnie pokierowała fabułą, że szczęśliwe zakończenie mogło wydarzyć się na tysiąc różnych sposobów. Co więcej, dotknęła ponadczasowego problemu związanego z przyjaźnią między kobietą i mężczyzną i tego, czy takowa w ogóle istnieje? Poruszyła również problem powrotów w związku, próbowała odpowiedzieć na pytanie czy są one możliwe?

Myślę, że to bardzo przyjemna pozycja obyczajowa. Nie jest wydumana i przekombinowana, opowiada o codziennościach, o zwykłym życiu, którego czasem zazdrościmy innym, nie doceniając w rzeczywistości tego, co daje nam los. Książkę polecam, bo pozwala się zapomnieć i oddać przyjemności wynikającej z czytania.

piątek, 13 grudnia 2013

Demistyfikacja Czarnobyla

W roku, w którym zdarzyła się katastrofa w Czarnobylu byłam miesięcznym dzieckiem i znam tę historię głównie z przekazu rodziców, którzy próbowali mnie przed jej skutkami ochronić. Z efektami radioaktywności walczył cały świat, gdyż było to wydarzenie nowe, a jak wiadomo to, co nowe nie ma definicji i standardowych sposobów reagowania.

Przyznam szczerze, że książka Merle Hilbk "Czarnobyl Baby" zaintrygowała mnie, gdy zerknęłam na tytuł. Mój rocznik to przecież rocznik Czarnobyla, więc założyłam, że ta książka będzie dla mnie pewnego rodzaju podróżą w czasie i przestrzeni. Nie pomyliłam się!

W związku z moim wiekiem czasy powojenne są dla mnie przestrzenią, o której głównie słyszę w rozmowach i wyłącznie dzięki przekazom ustnym jestem w stanie budować w swojej głowie obraz tej epoki. Będąc małym dzieckiem nie musiałam rozumieć, co dzieje się wokół, a gdy moja percepcja podrosła zaczął się już inny świat i inna rzeczywistość. Ubolewam nad tym, ale wyłącznie przez pryzmat pewnej historycznej luki, bo w szkole dowiedziałam się niewiele, a poza nią ciągle zasypywana jestem informacjami, które muszę traktować wybiórczo. 

Nie zmienia to faktu, że książka, o której chcę napisać kilka słów, wzbudziła we mnie dziwne uczucia. Przede wszystkim nigdy, ale to nigdy nie pomyślałam o tym, co się dzieje z przestrzenią Czarnobyla obecnie. Nie pomyślałam o tragedii, która dotknęła tysiące ludzi. Nie podejrzewałam, że ich losy nawet dziś są dalekie od ogólnie pojętej normalności, choć dla nich to 'chleb powszedni', bo innego świata nie znają.

Jestem tą wiedzą szczerze przytłoczona. Co więcej, w konfrontacji z Niemką, która poznaje te tereny i o nich pisze, czuję niespójność. Mam wrażenie, że historyczne zaszłości między narodami powodują, że wydźwięk tej książki nie jest obiektywnym reportażem. Mogę się mylić, bo to dla mnie nowe. Wiem jedno ta książka zmieniła moje podejście do świata.

Ludzie żyjący w przestrzeni, która jest dla nich wręcz zabójcza, z powodów jakiejś zakorzenionej tożsamości, o której dzisiejszy świat stara się zapomnieć, to dla mnie historie niepojęte. Połączenie młodych, którzy jeżdżą na obszar strefy zamkniętej, bo to jest fajne, bo mogą na bazie tych krajobrazów stworzyć przestrzeń do gier komputerowych, z osobami, które właśnie w tych okolicach spędzili niemal całe swoje życie i bronią wiary w łaskawość tej ziemi i tych terenów, to tak niewiarygodne połączenie, że aż włos na głowie się jeży. 

Książka wywarła na mnie ogromne wrażenie, bo jest właśnie taka trochę przegadana i niekompletna. Ten subiektywny sposób przekazu działa na moją wyobraźnie najbardziej twórczo i prawdziwie. Sama mogę pewne wątki traktować bardziej poważnie, a inne 'z przymrużeniem oka', co nie zmienia faktu, że książkę chciałabym bardzo polecić. Warto ją przeczytać, przejrzeć, pobieżnie przewertować, warto choć na chwilę przystanąć i pomyśleć o swoim życiu w konfrontacji z losem innych.. Myślę, że to dobra lekcja pokory.


środa, 11 grudnia 2013

Pointa

Nie potrafię nie skończyć czegoś, co zaczęłam. I choć w sumie o "Pannach roztropnych" Magdaleny Witkiewicz nie jestem w stanie napisać wiele, to chciałabym zaznaczyć, że przeczytałam kontynuację powieści "Milaczek" z zapartym tchem! Tym razem nie zamierzam się rozwodzić nad jej szatą graficzną, ponieważ podczas wyboru tej książki kierowałam się zupełnie innymi przesłankami. Po prostu musiałam wiedzieć, jak potoczą się losy moich ulubionych bohaterów i pewnego psa!

To naprawdę interesująca pozycja dla tych, którzy cenią sobie poczucie humoru w literaturze. Autorka w bardzo ciekawy sposób przedstawia losy bohaterów, którzy przewijają się na kartach powieści. Jest to do tego stopnia zajmujące, że po książkę sięgałam z ogromną częstotliwością, ale muszę przyznać, że te historie są też tak specyficzne, że nie potrafiłabym o tej prozie dużo mówić. 

Bohaterowie to niezwykle wyraziste postaci. Zachowują się inaczej niż przeciętni ludzie. Być może są tak przyjemni, bo są po prostu pogodni, a najgorszy z możliwych sknera okazuje się oberwać z kretesem za swoje idiotyczne działania.

Myślę sobie, że poleciłabym tę książkę wszystkim, którzy potrzebują chwili oddechu. Porównałabym trochę fabułę, do mojego ulubionego filmu "Lejdis", choć to bardzo luźne skojarzenia, ale sposób podawania pewnych kluczowych prawd, które przewijają się w tego rodzaju książkach i filmach jest zbieżny.

To bardzo fajna lektura dla kobiet pragnących oddechu. Warto ją przeczytać, by poprawić sobie humor, bo przecież w tego typu pozycjach wszystkie zawirowania zawsze kończą się pomyślnie :)

środa, 4 grudnia 2013

Wielość, mnogość i porządek

Tak się składa, że po "Zbieg okoliczności" chciałam sięgnąć już od wakacji i przyznam szczerze, że cały czas wierzyłam, że tę książkę uda mi się zdobyć. No i faktycznie, nadszedł grudzień i Katarzyna Pisarzewska nie ma przede mną już tajemnic, bo prawdą jest, że książkę pochłonęłam.

Przede wszystkim muszę podkreślić, że doceniam jej niezwykły kunszt budowania fabuły, którego może pozazdrościć jej wielu nieudolnie tworzących prozę twórców, bo książkę czytało się fantastycznie! Być może to dlatego, że autorka jest scenarzystką i pisuje dialogi do filmów, być może to wrodzony talent, który pozwala budować niezwykle plastyczne opisy wydarzeń i przemyślane zachowania bohaterów. Nic w tej prozie nie dzieje się bez przyczyny, a postaci w niej sporo, więc łatwo się zagubić. 

Już dawno nie czytałam w prozie polskiej tak dopracowanej w szczegóły fabuły. Bohaterów, jak już pisałam, mamy w niej mnóstwo, każdemu została poświęcona uwaga, wiemy o nich tyle, by móc zbudować podstawowy portret psychologiczny tych ludzi. Poznajemy ich relacje z innymi i ich wzajemne oddziaływanie na siebie. Muszę przyznać, że miejsce, w którym toczy się akcja również jest przemyślanie. Mam wrażenie, że zostało ono doskonale wybrane, by móc wszystkich bohaterów osadzić w określonych rolach społecznych. Co więcej, z niegrubej książki powstaje monografia miasteczka i jego mieszkańców wraz z kryminalnymi wątkami, które wydarzyły się w ich przestrzeni. Ciągle mam wrażenie, że to niebywałe i przyznam szczerze, że zazdroszczę autorce tych umiejętności. 

Być może wątek kryminalny nie jest wyszukany, ale naprawdę podziwiam to, w jaki sposób można za pomocą słów zbudować średniej wielkości miasteczko, położone nieopodal Warszawy, w którym mieszkający ludzie przedstawieni są tak bardzo skrupulatnie i zgrabnie w tę przestrzeń wpleść wątek kryminalny, tak, by czytelnik nie czuł się zagubiony, ale pozytywnie zaskoczony. Co więcej, autorka pokusiła się o zarysowanie wydarzeń z przeszłości, które podkreślają losy bohaterów i nabyte przez nich, dzięki tej przeszłości cechy.

Akcja książki toczy się nieprzerwanie zapewne dzięki wielu dialogom, które ją przyspieszały. To one powodowały, że miałam wrażenie, iż jestem członkiem tej rzeczywistości o której czytam. Lubię to uczucie, bo wiem, że ono oznacza, że czytam naprawdę fajnie skonstruowaną książkę, której fabuła jest bardzo zajmująca. 

Lekturę polecam każdemu, kto nie ma co zrobić z przedświątecznym wolnym czasem (o ile takowy w ogóle istnieje)!! Jest to książka, która zachwyca swoim kunsztem i zachęca do czytania bez opamiętania. W moim odczuciu to naprawdę dobra polska proza.