czwartek, 31 października 2013

Niebanalnie

Choć nie mam w zwyczaju świętować Halloween, to zdarzyło się tak, że właśnie dziś recenzuję książkę z pogranicza tematyki oscylującej wokół umierania, pracy w prosektorium i śmierci jako zjawiska fizjologicznego. Wiem, średnio to brzmi, ale debiut Olgi Paluchowskiej-Święckiej "Prosektorium", to zdecydowanie proza wielowymiarowa. 

Bardzo cieszę się, że właśnie po tę książkę sięgnęłam, bo choć nie należy do pozycji grubych, to porusza wiele wątków, które łączy główna bohaterka - Natasza Woronowa. Jest ona modelką, pogodną dziewczyną, która zgłosiła się do pracy w prosektorium. O jej przeszłości wiemy niewiele. Można podejrzewać, że ucieka przed przeszłością, że pragnie odnaleźć swoją drogę w życiu, albo chce przeczekać pewien trudny moment. Niewątpliwie główna bohaterka intryguje czytelnika, bo kryje jakąś tajemnicę. 

Życie Nataszy zaczyna się układać. Podczas czytania wchodzimy coraz głębiej w jej świat i poszczególne relacje z otoczeniem oraz nowymi osobami, które pojawiają się w jej życiu. Poznajemy Annę - dziewczynę, z którą wynajmuje mieszkanie, jesteśmy świadkami rodzącej się między kobietami przyjaźni.

Dowiadujemy się na czym, tak od kuchni, polega praca modelki. Autorka opisuje ją jako pracę, która przynosi zyski, którą wykonuje się mechanicznie, bez większego zaangażowania. To dla Nataszy sposób na zarobienie pieniędzy, a nie długodystansowy pomysł na życie.

Poznajemy przestrzeń tabu, czyli pracę w prosektorium i reguły, jakie panują w tym zawodzie. Autorka nie oszczędza nam szczegółów związanych z fizjologią, która dotyczy rozkładającego się ciała. Ze szczegółami, krok po kroku, opisuje, w jaki sposób pracownicy prosektorium zajmują się ciałem zmarłego, przygotowując je do pochówku. Pod tym względem muszę przyznać, że książka została napisana bardzo rzetelnie.

Przyjemnie czytało się wątek dotyczący Hasmika, Gruzina, który tłumaczył Nat, jak ważna w życiu każdego człowieka jest rodzinna historia. Starał się uświadomić dziewczynie, że to, jaka jest, zależy od tego, kim byli jej przodkowie, rodzice, dziadkowie, pradziadkowie.. To właśnie ich historia odbija się na jej życiu, więc lepiej ją poznać, by wiedzieć, czego może się spodziewać. Hasmik okazał się bardzo pozytywną postacią, prowokującą główną bohaterkę do ciekawych przemyśleń. Uważam, że właśnie ten wątek godny jest polecenia wszystkim, którzy wierzą w przeznaczenie, los..

Po tym, jak poznaliśmy główną bohaterkę i jej nowe środowisko, zaczynamy wchodzić głębiej w jej psychikę i jej przeszłość. Okazuje się, że praca w prosektorium to pewnego rodzaju ucieczka. Choć bohaterka stwierdza: "Poznałam miłość silniejszą niż śmierć. Ale pewnego dnia odkryłam, że miłość silniejsza niż śmierć nie jest silniejsza niż szara rzeczywistość. i odeszłam. I tak już z przyzwyczajenia skryłam się blisko śmierci" (s .294). Ów cytat wskazuje na pewną przemianę, która dokonała się w jej głowie od momentu podjęcia tej nietypowej pracy. Przyznała bowiem, że rzeczywistość, szara codzienność, pozwala zapomnieć o bolesnej przeszłości. 

Mam poczucie, że to książka posiadająca w sobie sporą dawkę życiowej mądrości. Choć podejmuje problemy, które są w literaturze kobiecej często przerabiane, to autorka ich nie spłyca. Buduje postaci prawdziwe, posiadające wady i kompleksy, zależne od innych, pragnące miłości i cierpiące. Mamy do czynienia z prawdziwym wachlarzem charakterów.

Lekturę polecam tym, którzy mają ochotę przeczytać literaturę kobiecą stworzoną inaczej, nie posługującą się schematem. Polecam ją tym, którzy nie mają obiekcji, czytając o pracy modelki w prosektorium, bo na tym polega życie, nigdy nie jest czarne i białe. W każdym z nas można odnaleźć cząstki tego, z czego zbudowano nasz świat. Są w nas wszystkie emocje, wszystkie doświadczenia i cząstki osób, dzięki którym kształtujemy siebie. Dlatego tę książkę tak bardzo polecam!

poniedziałek, 28 października 2013

De(maska)cja

Mam poczucie, że książka Daga Solstada "Patynozielone!" to jedna z trudniejszych powieści, które czytałam. Autor jest moim niekwestionowanym ulubieńcem, jeśli chodzi o sposób poszukiwania przekazu adekwatnego do treści przekazywanej. Jego książki nie należą do konwencjonalnych. Doceniam to, że jako autor stosuje różnorodne rozwiązania. Muszę też przyznać, że sięgnęłam po jego twórczość, gdyż przeczytałam, że w jego prozie możemy odnaleźć zamiłowanie do odkrywania powierzchowności świata, do demaskowania formy, jaką dostrzegamy także u Gombrowicza, mojego niezaprzeczalnego literackiego autorytetu.

Tę książkę, pomimo iż to autorski debiut, zostawiłam na koniec czytelniczej przygody z Solstadem, ponieważ to właśnie ta pozycja jest świadomie inspirowana Gombrowiczem. Postanowiłam, że tym literackim smaczkiem będę delektować się niespiesznie, znając jego twórczość i sposób posługiw
ania się słowem.

Jestem przekonana, że to była dobra decyzja, bo po przeczytaniu książki zatarła mi się opinia o tym autorze. Zaczęłam go poznawać od nowa, zachwycił mnie i przeraził, bo dotarł do meritum w sposób niebywały. Faktycznie, forma, którą zastosował nawiązuje do twórczości, jaką znamy z "Ferdydurke", ale mam wrażenie, iż jest to zabieg zintensyfikowany do tego stopnia, że aż przeszkadza w odbiorze treści. Buduje specyficzny bełkot, który mnie.. (o ironio!) zachwyca. Nie brakuje mi w książce dialogów, które zapewne rozluźniłyby tę formę. Tekst jest trudny i wymagający skupienia, ale to sposób pisania, który mnie pociąga.

Treść książki bezpośrednio nawiązuje do życia, w którym obowiązują konwenanse i zależności. Egzystencja człowieka jest pełna rutyny i sztuczności, którą autor stara się wyśmiać. Główny bohater, pracujący jako nauczyciel, obawia się formy, którą narzuca na niego społeczeństwo starych. Nie akceptuje roli młodego człowieka, jaką w zestawieniu ze starością innych otrzymał. Nie chce, nie akceptuje tego, że został wtłoczony w ramy, które wymagają od niego określonych zachowań. Stara się żyć inaczej, nie akceptuje gry formą, która okazuje się życiem. Stara się walczyć z narzuconym przez kulturę schematem.

Abstrakcyjna walka kultury z naturą, którą uwielbiałam w utworach Gombrowicza, jest przedstawiona u Solstada inaczej. U niego cały świat jest zamaskowany, a główny bohater go demaskuje, odkrywa świat, który faktycznie wygląda inaczej. Dostrzec można ulotność form, zmienność masek. U Solstada główną wartością, którą odkrywa bohater jest przemijalność.

Bohater, jako młody człowiek, nie akceptuje form narzuconych przez środowisko, pragnie z nimi walczyć, zaczyna walkę z Benedikt Vik, kobietą idealną, którą utożsamia z tym, co złe. Chce ją zdemaskować posługując się Brit Winkiel - kobietą zwykłą, przeciętną, ale niezwykle skuteczną.

Książka jest dla mnie niebanalna, ponieważ traktując o problemach związanych z formą, właśnie formę posługiwania się słowem angażuje w uwydatnienie przekazywanych treści. Zatem zarówno treść, jak i sposób jej przekazu są ze sobą spójne, choć obie wartości potraktowane są w książce nieszablonowo.

"Patynozielone!" polecam każdemu, kto docenia grę słowem, zabawę treścią i nawiązania do twórczości Gombrowicza. Subiektywnie uważam, że to doskonała dawka norweskiej prozy, tak innej, a jednocześnie spójnej z naszą polską tradycją gry w Gombrowicza!

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

czwartek, 24 października 2013

Dlaczego wolę Stuhra?

Dziś o prozie, którą sobie dozowałam, bo można ją czytać na wyrywki. Mam na myśli książkę Macieja Stuhra "W krzywym zwierciadle". Znałam jej treść już nieco wcześniej, ponieważ felietony, które tworzą tę książkę umieszczane były w "Zwierciadle", a przyznam, że to jedyna gazeta, nad którą potrafię się zatrzymać nieco dłużej i przeczytać nieco więcej, niż podpisy pod obrazkami.

Muszę również wyznać, że postać autora jest dla mnie niezwykle pociągająca intelektualnie. Od zawsze uwielbiałam jego poczucie humoru i intelektualne nawiązania do codzienności. Świat postrzegany jego okiem trafia do mnie w stu procentach. 

Zbiór felietonów, a także opowiadanko parodiujące schematy, które możemy odnaleźć w scenariuszach różnych polskich filmów, czytałam z prawdziwą przyjemnością. Chciałabym dokonać mojego subiektywnego porównania, które zapewne nie spodoba się wielu czytelnikom, ale po przeczytaniu tej książki zrozumiałam dlaczego nie odpowiadała mi inna, doceniona przez krytyków pozycja.

Otóż zdecydowanie bardziej wolę charakter felietonów Macieja Stuhra niż zeszłorocznego laureata nagrody Nike, twórcę esejów - Marka Bieńczyka i jego "Książkę twarzy". Dlaczego? Teraz już chyba wiem i wyjaśniam. Każde pokolenie ma człowieka, który opiniuje współczesność. Jako odbiorca lubię oceny posługujące się zasobami moich słów, metafor i motywów istniejących w moim świecie. Rozumiem, że doceniono prozę Bieńczyka, ale on opisuje świat, który jest mi obcy. Jego książka nieustannie nawiązuje do czasów dla mojego pokolenia nieznanych. Opisuje świat rodziców, pokolenia ludzi starszych ode mnie. 

Właśnie dlatego cieszę się z lektury felietonów Macieja Stuhra. Zarzuca się mu, że pisze i jest drukowany, bo ma nazwisko, mam to szczerze gdzieś, bo on żyje teraźniejszością. Wszelkie odwołania do przeszłości są dla mnie czytelne, bo jego przeszłość nie jest tak abstrakcyjna, jak ta, którą spotkałam u Bieńczyka. Przy felietonach Stuhra nie czuję kompleksu, który odczuwam, gdy czytam książki twórców odwołujących się do codzienności sprzed '89. Za to go doceniam, i za inteligencję, której odmówić mu również nie można.

Książkę polecam, bo nie jest wymagająca, ale w zamian prowokuje do kontemplacji nad codziennością.

środa, 23 października 2013

Dobra na smutki

Zatęskniłam za światem bohaterów, którym wszystko się udaje. Być może to trywialne, ale czasem w życiu każdego czytelnika przychodzi taka chwila. To moment oddechu, który ma przegnać codzienne trudy i zmartwienia. Właśnie dlatego bardzo ucieszyła mnie książka Sherryl Woods "Cena marzeń", którą przeczytałam jednym tchem.

Jest to proza z kategorii tych łatwych, lekkich i przyjemnych, po którą sięgam często, by rozładować wszelkiego rodzaju skrajne emocje, które kłębią się gdzieś w mojej głowie. Lubię czasem sięgać po te przewidywalne książki, by razem z bohaterami przeżyć ich happy end. Mam wtedy poczucie, że ogólnie jest dobrze, a jeśli jest chwila, gdy świat daje nam w kość, to za moment wszystko się ułoży. Wystarczy tylko w to wierzyć i nie poddawać się. To taka terapeutyczna lekcja dobrego humoru i optymizmu.

Książka opisuje życie kobiety sukcesu, uporządkowanej prawniczki, która uzmysławia sobie, że jej życie nieco odbiega od ideału, który rysuje się gdzieś głęboko w jej głowie. Pomimo doskonałej sytuacji materialnej, pomimo radości z wykonywanej pracy i spełnienia towarzyskiego, odczuwa ona brak posiadania rodziny.

Helen, główną bohaterkę, poznajemy w momencie, gdy zaczyna zastanawiać się, jak zmienić ów stan? Jej kolejne, abstrakcyjne decyzje, zaskakiwały mnie bardzo. Czytając, miałam poczucie, że książka jest nieco odrealniona, że zachowanie głównej bohaterki dalekie jest od idei głoszonych przez wyzwolone polskie singielki.. ale nie ukrywam, że w tego rodzaju literaturze amerykańskie, bezkompromisowe zachowania, które spotykają się ze społeczną akceptacją, nie przeszkadzają mi w odbiorze całościowym książki. Przyjmuję to jako oczywistość, gdyż autorka, tworząca fabułę żyje w kulturowo odmiennej od naszej rzeczywistości. A być może akceptuję całość dlatego, że lubię szczęśliwe zakończenia.

Chciałabym też poruszyć główny wątek, który zawarty jest w książce, a mianowicie późne macierzyństwo. Prawda jest taka, że nasze społeczeństwo coraz później decyduje się na dziecko, więc niewątpliwie jest to problem, który i nas dotyczy. Im ludzie są bardziej dojrzali, tym trudniej podjąć tę decyzję. Być może właśnie dlatego książka Sherryl Woods została kolejny raz wydana. Problematyka, jaką porusza autorka jest niewątpliwie tematem, który nasze społeczeństwo od pewnego czasu również porusza.  Nie jest to oczywiście rozprawa naukowa, ale fabuła w doskonały sposób uświadamia, że nie warto odwlekać pewnych decyzji na później, bo ono staje się coraz bardziej odległe. Życie jest krótkie, dlatego warto czerpać z niego garściami, rezygnując z subtelnego delektowania się okruchami i odkładania wszystkich frykasów na potem.

Niby przyjemna fabuła o bajkowym zakończeniu, ale problem niewątpliwie ważki, dlatego polecam tę książkę. Po pierwsze, bo to fajna historia o miłości, a właściwie o jej wielu odmianach. Po drugie, bo porusza uniwersalne problemy. Po trzecie (mam nadzieję, że pisząc to, nie wywołam zniechęcenia), bo jest to historia, która posiada szczęśliwy finał. Jestem przekonana, że każdy czytelnik czasem lubi sobie pofolgować i sięgnąć po taką lekturę. 

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa


niedziela, 20 października 2013

Sensacyjny eklektyzm

Zupełnie przypadkowo wybrałam książkę Joanny Holson "Translacja". Miałam podskórne przeczucie, że to interesująca pozycja i bardzo się cieszę, że istnieje coś takiego, jak moc intuicji.

Mam ostatnio naprawdę szczęście, jeśli chodzi o wybory książkowe! Jest to literatura dla mnie doskonała. Autorka porusza się w inteligentny sposób, po sferach, które mnie bardzo interesują, do których podchodzę nieco sentymentalnie, a jednocześnie potrafi zainteresować fabułą do tego stopnia, że jej książka wędrowała ze mną wszędzie i wystarczyła mi wolna chwila w ciągu doby, by po nią sięgnąć i przeczytać choć jedną kartkę. Naprawdę lubię takie pozycje, które wlokę ze sobą z przekonaniem, że ten dodatkowy kilogram jest mi niezbędny w ciągu doby. 

Główna bohaterka - Cathy Bloom, tłumaczka, kobieta introwertyczna, mająca problemy z alkoholem i czująca ogólną pustkę i samotność, spotyka młodego chłopca, który potrzebuje pomocy. Kobieta w niewytłumaczalny sposób czuje więź z chłopcem. Ta zależność między bohaterami powoduje ciąg zaskakujących wydarzeń, ponieważ okazuje się, że chłopiec jest ważny także dla kogoś, kto jest w stanie skrzywdzić każdego, kto próbuje interweniować w losy tego wyjątkowego dziecka. 

Powieść sensacyjna, którą stworzyła autorka jest interesująca, ale jako odbiorca skupiłam maksimum uwagi na wszystkich dygresjach związanych z językoznawstwem, translacją, logopedycznymi wątkami dotyczącymi afazji i mutyzmu. Autorka zgrabnie porusza się po przestrzeni, która mnie bardzo interesuje. Co więcej, porusza się też w sposób bardzo płynny po wszystkich kreowanych przez siebie przestrzeniach. Niezwykle doceniam tego rodzaju kompilację i literacki eklektyzm. Mam wrażenie, że to nie jest wyłącznie literatura do poczytania, ale też ma w sobie walory rozwijające intelektualnie.

Dodać muszę, że ostatnimi czasy, poza przyjemnością płynącą z czytania skandynawskiej literatury sensacyjno-kryminalno-obyczajowej, nie miałam okazji zagłębiać się w tego rodzaju książki. Proza Joanny Holson aspiruje do rangi dobrej sensacji. Treść trzyma w napięciu, choć nie ukrywam, że moje podejrzenia odnośnie końcowych rozstrzygnięć nieco się sprawdziły. Miałam też poczucie, że pewne fabularne wątki nie zostały wyczerpane. Choć mam świadomość, że po przeczytaniu każdej, naprawdę dobrej książki pozostaje poczucie niedosytu.

Lekturę polecam wszystkim, którzy lubią dobrą, wielowątkową powieść sensacyjną. Polecam ją wszystkim, którzy doceniają kryminały skandynawskich pisarzy, a nie znają prozy Joanny Holson. Uważam, że naprawdę warto docenić jej twórczość! 

Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

sobota, 12 października 2013

Doskonała literatura!

Październik jest miesiącem literackich smaczków. Myślę tu o Literackiej Nagrodzie Nike dla Joanny Bator, której prozę bardzo cenię.. o Nagrodzie Nobla dla Alice Munro, niezwykłej obserwatorki, kunsztownie opisującej relacje między ludźmi.. a także o mojej przygodzie z książką "Biegnąca z wilkami. Archetyp Dzikiej Kobiety w mitach i legendach", którą napisała Clarissa Pinkola Estés, kobieta niezwykle skrupulatna i konsekwentna w prowadzeniu wątków i rozbudowująca analizę do tego stopnia, że już nic więcej nie da się powiedzieć na temat przez nią poruszony.

Bardzo doceniam tegoroczne laureatki październikowych nagród i zapewne wrócę do ich twórczości, ale dziś mam zamiar napisać więcej o "Biegnącej z wilkami".

Jest to książka nieszablonowa i przemyślana. Te słowa niewątpliwie cechują prozę, która tworzona była przez ponad dwadzieścia lat. Nie jest to utwór lekki, zawiera bardzo dużo kulturowych odniesień. Nie porusza się w przestrzeni kultur, które zna każdy z nas, zaś oscyluje wokół przestrzeni znanej międzykulturowym specjalistom i psychologom.

Nigdy nie uwierzyłabym, że historie znane z bajek dla dzieci, baśni i legend mają podłoże psychologiczne tak niebywale rozwinięte, że ich omówienie, będzie odnosiło się do duchowej strony człowieka, do natury, która siedzi w nas głęboko. Nie uwierzyłabym, że wychodząc od prostej opowiastki można dać upust naukowym teoriom. Co więcej, jako czytelniczka odnosiłam wiele z tych psychoanalitycznych rozważań do własnego życia i przyznam szczerze, że to, o czym czytałam nie jest czczym gadaniem i bełkotem bez znaczenia. 

Uważam, że to dopracowany w najdrobniejszych szczegółach poradnik dla każdego człowieka, który uświadamia nam, poprzez niemal obrazkowe opisy (baśnie), następstwa pewnych społecznych zachowań, kulturowe uwarunkowania i wewnętrzny dualizm każdego człowieka. Ta lektura uczy, choć do łatwych nie należy. Z pewnością sięgnę po tę książkę jeszcze nie raz, bo mam poczucie, że chciałabym zrozumieć więcej i wczytać się bardziej. Zdecydowanie potrzebuję czasu, by tę wiedzę strawić i uszczknąć z niej kolejny kawałek mądrości.

Uwielbiam wybrane przez autorkę odniesienia, bardzo cieszę się, że mogłam razem z nią przeżywać poszczególne historie i piętrzące się w nich aluzje do uniwersalnego egzystowania. Uzmysłowiło mi to, że faktycznie, gdzieś tam w każdej z nas tkwi ów opisywany archetyp Dzikiej Kobiety i nie wolno go stłumić, zagłuszyć i schować przed światem, bo przecież w życiu chodzi o to, by nam było dobrze, by życie nas cieszyło, byśmy potrafili z niego czerpać garściami, a to niemożliwe, gdy toczymy codzienną, wewnętrzną batalię, by ukryć prawdę o nas przed światem. Opisywany przez autorkę archetyp już od zarania dziejów nam towarzyszy i towarzyszyć nam będzie. Warto się z tym pogodzić i żyć z nim na zasadzie symbiozy.

"Biegnącą z wilkami" polecam każdemu, ponieważ jest to literatura wielu aspektów. Chciałabym napisać dość trywialnie, że ona bawi, uczy i wychowuje i chyba zawarłabym trzy podstawowe aspekty, które w tej prozie dostrzegam. Chciałabym czerpać z niej jak najwięcej i jak najwięcej przekazać dalej. Uważam, że wszystkie przytoczone w niej historie są rozwijające i prowokują do dalszej dyskusji.
Niewątpliwie jest to książka, która plasuje się w moim indywidualnym rankingu w ścisłej czołówce, tym bardziej polecam ją wszystkim, którzy doceniają prozę z pogranicza literackich odległych kultur!


Książkę dostałam dzięki uprzejmości wydawnictwa
 oraz
współpracy z blogiem Książki Moja Miłość

czwartek, 3 października 2013

Z humorem o życiu

Zacznę może od tego, że bardzo lubię czytać książki z serii 'Babie Lato'. Być może to nieco umniejsza mojej inteligencji w oczach niektórych czytelników niniejszego bloga, ale naprawdę bardzo sobie cenię tę serię, bo jest ona porównywalna do polskich komedii romantycznych, a nawet ma więcej atutów, bo przecież książka zwykle z filmem wygrywa, pobudza wyobraźnię i pozwala na większą ingerencję interpretacyjną niż film.

Kolejną pozycją z tej serii, którą udało mi się przeczytać, są "Niebieskie migdały" Katarzyny Zyskowskiej-Ignaciak. No i jestem szczerze zauroczona tą książką.

Wiem, że fabuła bywa przewidywalna, że zwykle głównym bohaterom w tego typu prozie się układa, ale przyznam, że bardzo lubię taki rozwój akcji, który prowokuje optymistyczne myślenie, bo czasem w naszym życiu takiego spojrzenia brakuje. Co więcej, opisana przez autorkę historia powoduje niekontrolowane wybuchy śmiechu, co może wyglądać nieco dziwnie, gdy czytamy książkę gdzieś wśród ludzi, obcych ludzi. Tego zdecydowanie nie polecam, bo trudno przypadkowym obserwatorom zrozumieć, dlaczego czytelniczka szczerzy się do lektury, od czasu do czasu chichocząc.

Autorka i jej pióro nie jest mi obce. Miałam przyjemność czytać już "Przebudzenie", które w efekcie spowodowało, iż szukałam innych jej książek. Stało się tak, ponieważ w czytanej przez mnie lekturze dostrzegłam pewnego rodzaju dysonans. Dobrze skonstruowana treść, gryzła się ze sposobem jej podania, który okazał się średni. Więcej informacji na temat książki <klik>

W "Niebieskich migdałach" dostrzegam kolejny, ciekawie poprowadzony wątek. Ina, główna bohaterka zostaje sama. Sytuacja byłaby szablonowa, gdyby nie fakt, że została sama będąc w ciąży. Historia, o której czytamy, opisuje losy kobiety, która próbuje ułożyć sobie życie wbrew temu, iż społeczeństwo nie ułatwia samotnym matkom życia. Najbliższe otoczenie pragnie ją wyswatać, szefowa nie znosi małych dzieci, a mieszkańcy kamienicy, w której mieszka, litują się nad nią i jej losem. Fabuła opisana jest wręcz groteskowo, ale przez to książkę czyta się niezwykle szybko.

W życiu Iny pojawiają się także mężczyźni, jest tancerz, artysta, a także lekarz. Czy kobieta będzie potrafiła odnaleźć się w świecie, który po urodzeniu dziecka wygląda zupełnie inaczej? Na to pytanie można udzielić odpowiedzi po przeczytaniu książki. Ze swojej strony gwarantuję dobrą zabawę, bo właśnie tak czuję się wspominając moją przygodę z lekturą.

Książkę polecam kobietom, które chcą się przekonać, że w każdej życiowej traumie można znaleźć drogę, która doprowadzi nas do szczęścia. Za to właśnie lubię serię 'Babie Lato'.